piątek, 26 czerwca 2015

Wybaczcie

Niestety, ale chyba mój mózg musi trochę odpocząć. Od dłuższego czasu nie mogę napisać rozdziału. Pomysły i chęci są, ale nie mogę napisać ani jednego sensownego zdania. Powrócę jak przejdzie mi Hmm... To. Nie wiem jak to nazwać. Także przepraszam i do zobaczenia. ;( :*

sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 22: W życiu trzeba wybaczać

   Od trzech godzin Luke, Jace, Alec, Isabelle, Maryse, Robert i Hodge siedzą w bibliotece i myślą co dalej robić. Maxowi nie pozwolono uczestniczyć w tym zebraniu, ponieważ był za młody. Chłopiec nienawidził, gdy ktoś nazywa go małym i nie pozwala uczestniczyć w rozmowach.Nikt nie wiedział, gdzie jest Clary lub chociażby, gdzie zacząć szukać. Jace był załamany, ale starał się tego nie okazywać. Dlaczego teraz? Dlaczego ona? Czego to musi spotykać akurat mnie? Mnóstwo pytań krążyło po jego głowie. Wiedział jedno- zabije tego drania Jonathana i Valentina. Nie daruje im tego. Odkąd nie ma rudej chłopak przeżywa katusze myśląc, czy dziewczyna jest cała i zdrowa, czy jest torturowana, czy jeszcze żyje? Nie, nie myśl o tym. Musi mieć nadzieję, mimo iż trzymanie się nadziei jest głupotą. Niestety tylko to mu pozostało.

-Nie wiadomo nawet, gdzie szukać. Oni mogą być wszędzie, a runy nie działają - stwierdził poddenerwowany Jace.

-Luke, a może ty wiesz, gdzie oni są. w końcu byłeś parabatai Valentina - prosiła Maryse.

Mężczyzna przyłożył rękę do podbródka i go potarł w zamyśleniu. Zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. Zmarszczył brwi by po chwili otworzyć szeroko oczy i spojrzeć na Maryse.

-Nie jestem pewien, ale chyba wiem, gdzie teraz są.

***

   Siedzi tu już chyba cztery dni. Służba przynosi jej wszystkie posiłki do pokoju. Nie zamierza widzieć więcej Valentina na oczy i dotrzyma słowa. Nurtuje ją jednak kwestia jej matki. Co z nią jest? Czy jest zdrowa? A jeśli tamten sen...? Nie, nie może tak myśleć. Jej mama żyje i nic jej nie jest. Zapewne teraz siedzi w pokoju i rysuje coś farbami. Dziewczyna niewiele zjadła przez te kilka dni. Zmuszała się tylko, aby coś zjeść pod namowami Jonathana, który często ją odwiedzał. Nie mogła nadal w to uwierzyć, ale przy niej jest on całkiem inny. Nie raz słyszała kłótnie Valentina z nim. Potem słychać było stłumiony krzyk brata i cisza. Martwiła się o niego. Mogłaby przysiąc, że Morgenstern go bije i to nie lekko. Pytała się go potem, jak do niej przychodził, czy wszystko w porządku. On wtedy potakiwał i uśmiechał się przekonująco. Ale Clary widziała w jego oczach ból i smutek. Wiedziała, że Jonathan nie chce jej martwić, ale nie mówiąc jej o niczym, Clary martwiła się sto razy bardziej. W nocy nawiedzały ją coraz to gorsze koszmary. Często był w nich Valentine i Jonathan. Nie mogła już tak dłużej. Wszystko ją bolało po nieprzespanych nocach. Miała sine worki pod oczami. Chciała już wrócić do Instytutu z mamą i Jonathanem. Chciała zobaczyć Simona, Izzy, Aleca i Jace' a. Za Jace' em tęskniła chyba najbardziej, mimo iż ją denerwował, ale przecież ona go... kocha. Właśnie sobie uświadomiła, że mu tego nie powiedziała. Pomimo wzruszających wyznań chłopaka nadal miała wątpliwości, czy nie zabawi się nią chwilę, rzuci i weźmie się za następną naiwną dziewczynę. Czuła, że to by było za piękne, żeby taki przystojny chłopak, jak Jace kochał taką osobę, jak ona. Jej rozmyślania przerwało otwieranie i zamykanie drzwi. Odwróciła wzrok od okna i skierowała go na gościa. Był nim jej brat. Jonathan ubrany był w strój bojowy Nocnego Łowcy. Włosy miał w nieładzie. Cały jego strój był poszarpany i poplamiony krwią. Nie zielonkawą lub żółtą posoką demona, tylko... szkarłatną krwią. Clary patrzyła na niego z szokiem i przerażeniem. Odsunęła się trochę od niego opierając plecy o ścianę. Jonathan patrzył na nią błagalnym wzrokiem. Wyciągnął zakrwawioną i lekko drżącą rękę w stronę siostry, ale zawahał się i opuścił ją z powrotem wzdłuż ciała.

-Clary... ja nie wiem co powiedzieć... Ja... nie... nie chciałem -jąkał się. Po chwili spuścił głowę i dodał: - Ja... ja ją zabiłem.

Dziewczyna zaczęła powoli kręcić głową, z jej oczu pociekły łzy. Osunęła się na podłogę, podkuliła kolana i objęła je rękami. Oddychała głęboko nadal kręcąc głową. Jej brat kogoś zabił. On miał się zmienić. Czy wszystkie te godziny spędzone z nim nic nie dały? Przecież już się zmieniał. Wszystko poszło na marne? On nigdy się nie zmieni? Nie da się go uratować? Jonathan cierpliwie czekał, aż Clary się uspokoi. 

-K-k-kogo zabiłeś? - spytała w końcu drżącym głosem. 

-Kobietę, która sprzeciwiła się Valentinowi. Ja nie wiem co się stało. Ojciec kazał mi ją zabić, a ja nie myśląc o niczym, to zrobiłem. Miecz wszedł gładko w jej wiotkie ciało. Na twarzy do ostatniej chwili miała wyraz szoku. Krew była wszędzie. Dopiero w tedy do mnie dotarło, co zrobiłem. Nie mogłem patrzeć się w jej puste oczy. Uciekłem. Pobiegłem prosto do twojego pokoju. Nie powinienem był tego robić, powinienem od razu odmówić, sprzeciwić się ojcu - powiedział załamanym głosem. - Jestem potworem - dodał szeptem. 

Słysząc jego udręczony głos Clary podniosła na niego wzrok. Momentalnie opanowała emocje. Musiała być silna, inaczej cały jej czas poświęcony Jonathanowi pójdzie na marne. Nie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. On się zmienia, przecież to widziała, widzi. Nie mogła go teraz znienawidzić i zostawić samemu sobie. Wiedziała, że będzie ciężko i to wymaga czasu. Nie podda się, gdy jest już tak blisko celu. Będzie walczyć do końca. Wierzy, że jej się to uda. Wstała na chwiejnych nogach i powoli podeszła do brata. Ten widząc, że się do niego zbliża podniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Clary wyciągnęła rękę, aby dotknąć jego policzka. Jonathan cofnął się raptownie, a jego oczy pociemniały. Nie, nie, nie! To nie może być prawda! Nie mogła go znów stracić! Postanowiła jednak się opanować i spróbować ponownie. 

-Jonathanie nie jesteś potworem. Nawet tak nie myśl. Nie było mnie wtedy przy tobie. Nie widziałam, jak to się zdarzyło, ale wierzę, że nie chciałeś tego. Żałowałeś swojego czynu i to się liczy. Proszę daj sobie pomóc - mówiła błagalnym tonem. - Straciłam już ojca. Nie mogę stracić także brata. 

Jego wzrok złagodniał, a do oczu powróciła zieleń. Niepewnie podszedł do Clary i rozłożył ręce. Nie chciał się narzucać. Dziewczyna pewnie przytuliła się do brata i nie przejmując się tym, że pobrudzi się krwią, położyła głowę na jego ramieniu. Jonathan trzymał ją w ciasnym uścisku, jakby się bał, że jego siostra zaraz zniknie. Wtulił swój nos we włosy dziewczyny. Trwali tak w ciszy wsłuchując się w bicie swoich serc.

-Nie stracisz mnie. Obiecuję - szepnął jej do ucha.  

Clary zacieśniła jeszcze bardziej uścisk, zacisnęła mocniej oczy. Nareszcie ma brata. Nie mogłaby być na niego wściekła widząc jego smutny wzrok. Przyznał jej się do tego i żałował tego co zrobił. Z kąta oka na policzek spłynęła jej łza szczęścia. Była coraz bliżej sukcesu. Już niedługo będzie mogła wraz z Jonathanem i Jocelyn uciec z tej nory. Bała się jednak trochę, że nie wystarczy jej cierpliwości i siły, aby wszystko poszło po jej myśli. Wiedziała, że będzie się starać. Już niedługo, niedługo. Odsunęli się od siebie powoli. Ubranie Clary, tak, jak przypuszczała, było całe we krwi. Uśmiechnęła się do brata, a on odwzajemnił gest. Wtedy jakby sobie coś przypominając odsunął się trochę od siostry i przybrał smutny wyraz twarzy.

-Clary... czy ty mi wybaczysz to co zrobiłem? - spytał niepewnie.

-Oczywiście, że ci wybaczam - odpowiedziała pewnie dziewczyna.

***

  Znajdowała się w białym pomieszczeniu. Nie było tutaj ani okien, ani drzwi, a mimo to było przeraźliwie jasno. Ostre światło kłuło ją w oczy. Rozglądała się dookoła, ale nie było wkoło nikogo. Podeszła do ściany i przyłożyła do niej wpierw dłoń, a potem ucho. Nasłuchiwała, cisza. Zmarszczyła zirytowana brwi i przycisnęła ucho jeszcze bliżej ściany. 

-Clarisso - przemówił ktoś. 

Clary podskoczyła przerażona. Odwróciła się powoli i spojrzała na przybysza. przynajmniej próbowała, ponieważ osoba, która przed nią stała emanowała takim blaskiem, że dziewczyna musiała przymknąć oczy by cokolwiek widzieć. Po chwili jej oczy przyzwyczaiły się trochę do światła. W pomieszczeniu ku jej zdziwieniu nie było człowieka, tylko ogromny anioł. Ubrany był w złotą zbroję. Jego złoto-białe skrzydła były jednocześnie majestatyczne, ogromne i delikatne. Na końcu każdego pióra znajdowało się coś na kształt oka. Przy każdym nawet delikatnym machnięciu skrzydłami zrywał się bardzo silny wiatr. Szata anioła lekko powiewała. Jego włosy były nienaturalnie złote, a może bardziej żółte? Tego Clary nie umiała stwierdzić. 

-Witaj Clarisso Adele Morgenstern. Jestem Razjel, stwórca Nefilim - mówił dźwięcznym, mocnym i melodyjnym zarazem głosem. - Przybyłem, aby ci pomóc. 

-W czym pomóc? - spytała cicho i słabo Clary. 

-Muszę ci z przykrością oznajmić, że twojego ojca, Valentina Morgensterna nie da się już uratować. Trucizna faerie za bardzo zniszczyła jego serce i mózg. Musisz go jak najszybciej zabić. 

-Ale dlaczego mi powierzasz to zadanie? Nie jestem wyszkoloną Nocną Łowczynią. 

-Powierzam ci tą misję, ponieważ masz wyjątkowy dar. W twoich żyłach płynie więcej krwi anioła niż w innych Nefilim. Niektóre anioły domagały się nawet, abyś wstąpiła w nasze szeregi. Powstrzymałem ich jednak przed tym, ponieważ twoim przeznaczeniem jest uwolnić ten świat od zła. Pomogą ci w tym twoi przyjaciele i rodzina. Pamiętaj nigdy ich nie odtrącaj i chroń za wszelką cenę. 

-Dobrze - odparła pewniej. 

-Ponieważ prawdopodobnie jest to nasze ostatnie spotkanie przydzielam ci do ochrony i pomocy mojego brata Ithruriela. To jego krew masz w żyłach. Połączeni jesteście silną więzią. Ithruriel będzie cię chronił przed niebezpieczeństwem i pomagał w krytycznych sytuacjach, tak jak niegdyś Tessie Gray. Pamiętaj tylko, aby nie nadużywać jego pomocy. Żegnaj Clarisso.

-Nie czekaj... - zaczęła, jednak urwała.

Anioł zaczął blednąć i znikać, a gdy już go nie było ściany i podłoga pomieszczenia zaczęły pękać. Clary nie bała się jednak. Spokojnie czekała, aż pokój się rozpadnie. Nastąpiło to po chwili. Zaczęła spadać w dół. Coraz szybciej i szybciej. 

 Tego dnia obudziła się pełna energii. Cieszyło ją, że nie miała koszmarów. Nie wiedziała, czy to przez to, że Jonathan został trochę dłużej w jej pokoju czekając, aż zaśnie, czy przez to, że mu wybaczyła i ,,zrobiła ogromny krok w przód" . Słońce przyjemnie grzało jej nagą skórę. Założyła ręce pod głową i patrząc na sufit odetchnęła głęboko. Na twarzy miała szeroki uśmiech. Chyba po raz pierwszy w tym miejscu była na prawdę szczęśliwa. Wtedy sobie coś przypomniała. Za parę dni ma urodziny. Mimo iż powinno ją to cieszyć jej ciało stężało. Bała się. Bała się Valentina i tego, co może zrobić. On był nieobliczalny. Powróciła do niej rozmowa z aniołem. Nie mogła dać wiary, że Razjel nawiedził ją we śnie. Wiadomość, którą jej przekazał musiała być bardzo ważna i była. 

-Muszę zabić ojca - wyszeptała do siebie przerażona. 

Nie miała pojęcia, jak tego dokona. Musiała spróbować. Musiała być silna i walczyć. Nie wiedziała jednak, czy da radę to zrobić. 



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Witajcie. Napisałam po długiej przerwie. Czy rozdział mi się podoba? Sama nie wiem. Pozostawiam ocenę wam. Zachęcam do komentowania to na prawdę motywuje. 

Pozdrawiam :*