środa, 4 maja 2016

Rozdział 30: ... nie było jej dane

   Będąc już na miejscu, Clary zobaczyła istną masakrę. Mieszkańcy Instytutu walczyli z hordą demonów, których przybywało z niewiadomego źródła. W dali dostrzegła jakieś niebieskie światło, obok którego stał Magnus. Kompletnie nie rozumiała o co w tym wszystkim chodzi, ale nie interesowało ją to zbytnio. Poddała się instynktom bestii, która w niej tkwiła i próbowała się wydostać, ale Clary miała wszystko pod kontrolą. Wymachiwała mieczem z niesamowitą precyzją, zabijając kolejne kreatury. W trakcie walki stwierdziła, że obok niej jest o wiele więcej Nocnych Łowców, niż mieszka w Instytucie. Postanowiła przejmować się tym dopiero wtedy, kiedy będzie po wszystkim. Ciekawiło ją, skąd się wzięło tyle demonów w jednym miejscu. Nagle usłyszała blisko siebie znajomy śmiech, bardzo znajomy. To był śmiech Valentine' a. Odwróciła się błyskawicznie by ugodził go mieczem i zabić, ale nikogo nie zobaczyła, oprócz kolejnych demonów. ,,Jestem tutaj" . Te słowa odbijały się echem w jej głowie. Zorientowała się, że jej ojciec znalazł sposób, żeby wejść w jej myśli. To ją przerażało i jednocześnie wzbudziło w niej niepohamowany gniew.

-Gdzie jesteś?! - krzyczała ze złością. - Wyłaź tchórzu!

,,Spokojnie, zabawa dopiero się zaczyna. Z przyjemnością popatrzę, jak giniecie". Po tej wypowiedzi Clary nie wiedziała w jaki sposób, ale czuła, że Valentine' a nie ma już w jej głowie. Pod wpływem impulsu wyciągnęła stelę. Odbiegła w miarę spokojne miejsce i narysowała na swoim ramieniu runę posiadającą mnóstwo elementów. Przed jej oczami pojawił się obraz. Był na nim Valentine i Jocelyn, która siedziała skuta obok niego. Byli na moście. Valentine wzdrygnął się i odwrócił, jakby chciał spojrzeć na córkę. Uśmiechnął się strasznie i powiedział coś po łacińsku. Chwilę potem obraz się rozmazał, a przed dziewczyną stał demon, którego od razu, odruchowo zabiła. Myślała o tym, co przed chwilą zrobił Valentine, przecież nie jest czarownikiem. Nie umie czarować. Kierując się ku bramie Instytutu zastanawiała się, jaki most ujrzała w wizji. Znała go, po chwili była już pewna, gdzie jest jej matka i ojciec. Przyspieszyła kroku. Miała lekkie wyrzuty sumienia, że nie pomaga w walce z demonami, ale musiała uratować mamę i za wszelką cenę zabić Valentine' a. Po tym, jak to zrobi musi koniecznie porozmawiać z Magnusem w sprawie tego zaklęcia, które przerwało działanie runy, którą narysowała. Mijając Nocnych Łowców i zabijając po drodze demony poczuła nagłe szarpnięcie za ramię. Myśląc, że to kolejny potwór, zamachnęła się mieczem, ale w ostatniej chwili zdołała zatrzymać rękę. Miecz był tuż przy szyi Jace' a.

-Wiem, że jestem sexy i zabójczo przystojny, ale to nie powód, żeby mnie zabijać - powiedział z uśmiechem chłopak mimo tego, że byli prawie w środku pola bitwy.

Clary przewróciła ze zirytowaniem oczami i chciała iść dalej tak, gdzie zamierzała, ale dłoń Jace' a, którą trzymał na jej ramieniu uniemożliwiała jej to.

-Czego chcesz? Spieszy mi się - powiedziała.

-Gdzie idziesz? Valentine może gdzieś tu być i coś ci zrobić - powiedział jakby zmartwiony.

,,Wydaje mi się" pomyślała. W sumie trochę głupio jej się zrobiło, że chciała pójść bez żadnego słowa, ale nie miałaby nawet czasu, aby powiedzieć o tym Jace' owi czy komukolwiek. Jace oznajmił jej, że zamierza z nią iść. Stwierdziła, że namowy na nic się zdadzą, a chłopak i tak z nią pójdzie, więc nie stawiała oporu. Bała się tylko tego, że demon przejmie nad nią kontrolę i Jace nie będzie chciał jej później znać. Nie chodzi tutaj nawet o sam fakt, że demon siedzi w jej ciele, tylko o to, że okłamywała blondyna. Nie było jednak na to czasu.

-Idziemy - powiedziała z mocą.

Clary narzuciła duże tempo, bo chciała jak najszybciej uratować Jocelyn z rąk Valentina. Mknęli przez kolejne ulice. Dziewczyna mimo lekkiej zadyszki nie zwalniała kroku. Po niecałych dwudziestu minutach byli przy dość starym moście, gdzie jako dziecko przychodziła z Simonem i mamą posiedzieć i porozmawiać. Mało co się tutaj zmieniło. Wszystko tylko może jeszcze bardziej porosło mchem. Jace i Clary stali przy ścianie starego i zniszczonego budynku. Mieli stąd doskonały widok na ich cel. Kolejnym plusem było to, że Valentine, którego widzieli na moście, nie mógł ich dostrzec. Nie mogli działać pochopnie. Trzeba było wymyślić na szybko jakiś plan, który miał szanse na powodzenie. Nagle Clary olśniło.

-Jace myślę, że chyba umiem tworzyć nowe runy - powiedziała.

-Jak to? - spytał zaskoczony.

-Ten miecz - wskazała na swoją broń - powstał dzięki tej runie.

Chłopak odebrał miecz dziewczynie i dokładnie przyjrzał się wskazanej runie. Pomyślał chwilę i powiedział:

-Rzeczywiście tej runy nie ma w Szarej Księdze, ale co to ma do rzeczy.

-Pomyślałam, żeby stworzyć runę niewidzialności - Jace popatrzył na nią z rozbawieniem. - Ale po jej nałożeniu nie widziałby nas nikt. Nawet Nocni Łowcy.

-Myślisz, że jesteś w stanie to zrobić? - spytał z powątpiewaniem.

-Przekonajmy się.

Chwilę później trzymała stelę w ręce. Stała z zamkniętymi oczami i starała się wyobrazić runę. Nie była to prosta czynność. Między jej brwiami powstało sporo zmarszczek. Kiedy przez dłuższy czas nic się nie działo zaczęła wątpić, że jej się uda stworzyć runę, ale się nie poddawała. Po chwili jej głowie utworzył się wzór. Parę pociągnięć ręką i runa na jej ramieniu była gotowa. Otworzyła oczy i spojrzała na Jace' a.

-I jak? Działa? - spytała.

-Tak - odparł Jace zwrócony plecami do Clary.

Rudowłosa ze śmiechem podeszła do blondyna, powiedziała, żeby się nie ruszał i także nakreśliła mu runę niewidzialności. Po jej narysowaniu oboje byli niewidoczni dla otoczenia z wyjątkiem ich samych. Dorysowali sobie jeszcze po runie bezdźwięcznej i paru innych potrzebnych do walki. Zaczęli zbliżać się do Valentina i Jocelyn leżącej obok niego. Wszystko szło świetnie. ,,Idzie nam za łatwo" pomyślała Clary.
Nie obchodziło ją to jednak zbytnio. Gdy byli parę metrów od rodziców Clary, Jace podbiegł do Valentina i zamachnął się mieczem. Dziewczyna poszła w jego ślady, ponieważ chciała go zatrzymać. To jej zadaniem było zabicie swojego ojca i nie chciała, żeby zrobił to Jace. Przez to, że zbyt się tym przejęła, nie patrzyła pod nogi i nadepnęła na suchą gałąź, których było tu wiele. ,,Scena niczym z filmu" pomyślała zirytowana. Morgenstern odwrócił się błyskawicznie i czując piekący ból w okolicach ramienia zamachnął się pięścią i wymierzył cios tak, że Jace uderzył w balustradę mostu głową, tracąc przytomność. Następnie Valentine nakreślił sobie dwie runy na ramieniu. Jedna była Clary nieznana. Szybkim krokiem ruszył ku niej. Zdezorientowana i przerażona dziewczyna nie wiedziała, co robić. Valentine chwycił ją za szyję i uniósł.

-Jak ty to ... - wykrztusiła usiłując się uwolnić.

-Nie tylko ty umiesz tworzyć nowe runy - powiedział z uśmiechem.

Clary patrzyła na ojca osłupiała. Nie chciała wierzyć w jego słowa. Przecież tylko ona mogła tworzyć nowe runy. Prawda? Jej zdumienie przerodziło się w gniew. Miotała się we wszystkie strony usiłując się wyrwać. Z jej ust wydobywał się syk. Przemiana zbliżała się wielkimi krokami. Złość wzrastała z minuty na minutę. Powoli traciła panowanie nad sobą. Wokół jej ciała zaczęła się unosić czarna aura. Palce przekształcały się w ogromne szpony, a oczy zmieniły barwę na kolor żółty. Valentine wciąż trzymał jej gardło w żelaznym uścisku. Clary, już jako demon zamachnęła się pazurami usiłując zranić klatkę piersiową Valentina. Ten zrobił unik, jednak nie wystarczający by uniknąć zadrapania. Z sykiem odsunął się parę metrów. Tymczasem Jace zdążył się już otrząsnąć. Zdziwiony popatrzył na Clary. Nie wiedział o co chodzi.

-Zzzzzaaaaaabbbiiiieeeeerrrrzzzz sssstttttąąąąąddddd mmmmooooojjjjjąąąą mmmaaaattttkkkkęęęę - wysyczała.   

Blondyn z wahaniem wykonał polecenie. Postanowił zostawić Jocelyn w bezpiecznym miejscu i wrócić tu, aby pomóc rudowłosej, a także dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Wziął Jocelyn na ręce i pobiegł w stronę opuszczonej dzielnicy. Clary nie zwracając na niego uwagi walczyła ze swoim ojcem. Wykonywała błyskawiczne, mordercze ciosy, ale Morgenstern zdołał je wszystkie odeprzeć. Dziewczyna nie panowała już nad sobą, owładnął ją całkowicie demon. Dążyła tylko i wyłącznie do śmierci Valentina Morgensterna, swojego ojca. Na chwilę odzyskując świadomość przypomniała sobie ruch, jaki wykonał kiedyś Jace podczas treningu. Postanowiła go wypróbować, zwłaszcza, że teraz była pół demonem i były spore szanse na to, że uda jej się go wykonać. Robiąc salto w przód wbiła swój miecz w plecy Valentina. Była zadowolona z tego, że wyszedł jej ten cios. Morgenstern patrzył na nią zdziwiony. Wydał okropny ryk i zamachnął się mieczem. Trafił. Po lewym barku dziewczyny zaczęła ciurkiem spływać krew. Po chwili Nocny Łowca upadł na kolana. Nie miał siły już, by stać. Clary stanęła przed nim. Chciała widzieć jego twarz, gdy będzie umierał. Nie wiedziała w sumie czy to ona tego chciała, czy demon w niej. Trzymała się za zakrwawiony bark. Jej ręka ledwo się trzymała na skrawku mięśni. Nie czuła bólu. Uśmiechała się nawet. Satysfakcja rozpierała jej duszę. Jej ojciec chyba sam do końca nie wiedział, co się dzieje. Po raz pierwszy widziała przerażenie na tej kamiennej twarzy. Musiał podtrzymywać się rękami, by się całkowicie nie przewrócić. Uchodziły z niego siły. Oto największy koszmar świata Podziemnego konał u stóp własnej córki. Z jego warg zaczęła powoli spływać krew, plamiąc stare deski. Jego oddech stał się spazmatyczny. Chyba coś mówił, ale z jego ust płynęła tylko spieniona krew i wydobywały się dźwięki podobne do warczącego psa.

-To ... miało być... Miałem ...zwy-zwyciężyć - krztusił ostatkiem sił.

Demon w duszy Clary niespokojnie się poruszył pod wpływem emocji dziewczyny. Rudowłosa z całej siły kopnęła ojca w twarz, przewracając go na bok i ukazując zastygłą twarz, twarz trupa. Jego oczy były zapatrzone w dal. Było to puste spojrzenie. Krew z ust Valentina jeszcze się sączyła, gromadząc się wokół jego twarzy i skapując powoli z desek mostu do niewielkiej rzeczki. Przez parę kolejnych minut nie mogło to do niej dotrzeć. Zabiła ojca. To już koniec. Jej matka jest bezpieczna. Można było spokojnie wracać. Nawet zapomniała o swojej ręce, która teraz zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Zastanawiało ją tylko, co powie Jace' owi? Patrząc na ciało ojca czuła obrzydzenie. Ukucnęła i przyjrzała się dokładnie przejętej strachem twarzy. Ten widok nie wiedząc czemu napawał ją szczęściem.

-To już koniec... ojcze - powiedziała głucho klepiąc ojca po policzku.

Nagle poczuła dłoń na ramieniu. Pech chciał, że obudził się w niej instynkt istoty, która w niej przebywała i zamachnęła się szponami. Ofiarą ataku był Jace, który upadł na most, chwytając się za twarz. Świadomość wróciła. Clary widząc, co zrobiła, cofnęła się znacznie, zakrywając usta. Była przerażona. Nieświadomie ciągle się cofała, za nią znajdował się las. Zauważyła, że Jace powoli zaczął podnosić się przy pomocy poręczy. Gdy stał już na nogach zaczął się do niej zbliżać. Clary postawiła w tył kolejne kroki.

-Nie zbliżaj się! Jestem potworem! - krzyczała.

-Clary spokojnie nic się nie stało - mówił blondyn patrząc przejęty na jej rękę.

Dziewczyna kręcąc głową odwróciła się i pobiegła do lasu. Nie zatrzymywała się. Kiedy już brakło jej tchu myślała gorączkowo, co zrobić. Jace pewnie już za nią biegnie. Nagle ręka zaczęła dawać o sobie znać. Ból był rozdzierający. Zacisnęła zęby, hamując krzyk, który cisnął się jej na usta. to zapewne adrenalina pozwalała nie czuć bólu. W pośpiechu narysowała na drzewie runę, dzięki której otworzyła się brama. Mogła przenieść się w dowolne miejsce na świecie. Nie miała jednak dużo czasu do namysłu, ponieważ słyszała już krzyki Jace' a. Pod wpływem paniki wskoczyła w niebieskie jarzące się światło. Nie wiedziała dokładnie o czym wtedy myślała, ale wylądowała u bram Instytutu. Podniosła się z klęczek. Demonów już nie było. Zniknęły wraz ze śmiercią Valentina.

-Jeszcze jeden! - ktoś krzyknął.

Momentalnie wkoło Clary zgromadziły się rzesze Nocnych Łowców. Dziewczyna traciła kontakt z rzeczywistością z powodu upływu krwi z rany. Obraz był zamazany. Nie mogła nikogo rozpoznać. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale była zbyt zmęczona biegiem. W bezradności wyciągnęła ręce, próbując zorientować się w otoczeniu. Nie wiedziała czemu to zrobiła. To był odruch. Wtedy poczuła coś zimnego przechodzącego przez jej klatkę piersiową. Osunęła się na ziemię bez sił. Spojrzała w dół. Widok dalej był rozmazany, ale rozpoznała sterczącą rękojeść serafickiego ostrza, tkwiącego w jej piersi. Rozłożyła bezradnie ręce. Chciało się jej płakać, ale nie roniła ani jednej łzy. Chciało się jej krzyczeć, ale straciła głos. Chciała zobaczyć w ostatnich chwilach twarze kochanych osób, ale powieki były zbyt ciężkie. Chciała żyć, ale to nie było jej dane.

***

Jace przemierzał las w poszukiwaniu Clary. Przeraziła go rana, którą widział. Nie zdążył nawet zorientować się, gdzie jest Valentine. Nigdzie jej nie ma. Nie miał pojęcia, czemu nagle rudowłosa stała się demonem. Nie było czasu na myśli. Trzeba było, jak najszybciej ją znaleźć albo się wykrwawi. Między krzakami ujrzał coś błękitnego. Brama. Zdążył jeszcze dostrzec rude włosy. To Na pewno jest Clary. Gdy dobiegł do bramy nikogo nie było wokół. ,,Pewnie to ona otworzyła bramę'' pomyślał. Wszedł w błękitną poświatę myśląc o Clary. Towarzyszyło mu dziwne uczucie w żołądku, jak przy każdej teleportacji. Wylądował przy Instytucie. Demony gdzieś zniknęły. Przed bramą zgromadzili się wokół czegoś Nocni Łowcy. Podbiegł do swoich towarzyszy. Przepchał się do środka. Okazało się, że na ziemi leżało ciało konającego demona, zabitego przez któregoś z Nefilim. Demon wydał mu się dziwnie znajomy. Lekko rudawe włosy, oczy powoli zmieniające barwę na zieloną, słodkie piegi na nosie... To była Clary. Jace' a opanowała złość i jednocześnie rozpacz. W oczach momentalnie pojawiły się łzy. Nie umiał tego powstrzymać. Upadł na kolana przed Clary. Chwycił ją za dłoń i odwrócił głowę do zgromadzonych. 

-Co wyście zrobili?! To nie żaden demon, tylko Clary! - wrzeszczał ile miał sił w płucach. - Moja kochana, drobna Clary - dodał szeptem głaszcząc głowę dziewczyny. 

Dłoń Clary zacisnęła się pod wpływem głosu blondyna. Podniosła z trudem powieki i spojrzała na chłopaka. Widząc jego twarz na jej twarzy zagościł smutny uśmiech. 

-Jace - wyszeptała słabo. 

-Jestem tu. Wszystko będzie dobrze - mówił jakby sam do siebie. 

 Głaszcząc kciukiem dłoń Clary, Jace zbliżył się jeszcze bardziej ku niej. Jego łzy rozmywały krew na jej barku. Nie przyjmował do wiadomości, że jedyna osoba, którą naprawdę kochał, oprócz rodziny Lightwood' ów, umiera. Delikatnie ujął w jedną rękę jej głowę, a w drugą plecy i uniósł przybliżając dziewczynę do siebie. Oddech Clary powoli stawał się chrapliwy i słabszy. Zdawało jej się, że powieki ważą tonę. Z trudem z powrotem je unosiła. Czuła, że zbliża się koniec. Podniosła prawą rękę i położyła dłoń na policzku Jace' a. Chłopak wtulił się w nią bardziej. 

-Chyba pierwszy raz widzę cię, jak płaczesz - powiedziała z uśmiechem. - Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Kocham cię. 


Po wypowiedzeniu tych słów jej oczy się zamknęły. Ręka opadła bezwładnie na brzuch. Po paru sekundach klatka piersiowa Clarissy Morgenstern zatrzymała się bezpowrotnie. Odeszła na zawsze. Jace nie mógł tego pojąć. Nie mógł pojąć i zrozumieć, że już nigdy nie będzie mógł zobaczyć jej cudownych zielonych oczu, nieziemskiego uśmiechu, słodkiego śmiechu. Już nigdy nie będzie mu dane jej pocałować, wyznać wszystkie uczucia, jakie do niej żywił. Pozostanie tylko we wspomnieniach. Znali się tak krótko, ale i tak nie mógł bez niej żyć. Nie docierało do niego to, co się dzisiaj wydarzyło. Nie wiedział, jak teraz, po tym wszystkim, będzie normalnie funkcjonował. Dzień zapowiadał się, jak każdy inny. Jednak jego koniec okazał się tragiczny. Zdesperowany zaczął potrząsać martwym ciałem dziewczyny, błagając, by się obudziła. 

-Clary! Obudź się! Obudź się do jasnej cholery! Nie możesz umrzeć! - wrzeszczał. 

Nocni Łowcy zebrani dookoła byli skonsternowani. Nie wiedząc, co mogą zrobić, milczeli. Jace siedział z Clary na kolanach kołysząc się powoli i głaskając jej rude włosy. Z dali dało się słyszeć hałas butów na obcasie. Po chwili Isabelle i Alec stali tuż przy bracie, próbując zorientować się w sytuacji. 

-Co się sta... - urwała Isabelle widząc martwe ciało przyjaciółki, które obejmuje Jace.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Jeju nareszcie jest. Nie wiem ile już nie dodawałam. Miesiąc, dwa, a może pół roku? Niestety zwyczajnie nie miałam czasu na prowadzenia bloga. Szkoła, obowiązki  to istne urwanie głowy. Mam jednak nadzieję, że ktoś został i doczyta jeden z ostatnich rozdziałów. Tak, zbliża się koniec tego bloga. Nie mam na niego pomysłów i w sumie też chęci, a nie chcę, żeby pisanie było dla mnie przymusem. Za ewentualne błędy przepraszam.

Piszcie, jak się podobał rozdział.

Pozdrawiam ♥