piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 23: Rytuał cz. 1

   parę dni później 
 
    Leży na swoim łóżku myśląc nad tym, jak pokonać swojego ojca. Wiedziała, że nie ma z nim szans, nawet nie zaczęła szkolenia na Nocnego Łowcę. Miała jedynie nadzieję, że Jonathan pomoże jej w tym zadaniu. Odetchnęła głęboko i pokręciła głową. Stanowczo zabroniła sobie myśleć o ojcu i wszystkim, co się wydarzyło. Jadła właśnie tosty przyniesione do jej pokoju przez służącą, jak co rano. Nadal nie zamierzała jadać w obecności ojca, wiedziała jednak, ze kiedyś to się skończy. Chwyciła leżący na stoliku szkicownik, który dostała niedawno od Jonathana. Rysując myślała o mamie, Isabelle, Alecu, Jace' ie, Simonie, Luke' u i swoim bracie. Uświadomiła sobie, że mimo genów to właśnie te osoby są jej prawdziwą rodziną. Valentine nigdy nie będzie jej ojcem, bo Luke i tylko Luke zasługuje na to, aby nim być. W każdej sytuacji jej pomagał i ją wspierał. Kiedy myśli o swoim ojcu przed oczami staje jej postać Luke' a. Nim się obejrzała rysunek był skończony. Wyciągnęła ręce przed siebie, aby przeanalizować każdy szczegół. Dotknęła palcem rysunkowego Jace' a, który z uśmiechem obejmował ją w pasie. Wszyscy byli uśmiechnięci, szczęśliwi. Jocelyn obejmowała swojego syna, a on patrzył na nią uradowany. Słona łza kapnęła na karton i rozmazała postać Jace' a. Tak bardzo za nimi tęskniła. Chciałaby, żeby ten koszmar się już skończył. Nawet nie wiedziała ile już tutaj przebywa.

Po skończonym posiłku nie przyszła do niej, jak zawsze pokojówka, lecz jakiś osiłek. Na jego widok cofnęła się odruchowo odrobię. On zaś podszedł do niej z chytrym uśmieszkiem. Chwycił ją brutalnie za włosy i pociągnął w górę. Clary syknęła z bólu.

-Chodź ze mną mała. Valentine ma ci coś do przekazania. Lepiej bądź grzeczna - powiedział mocnym i niskim głosem.

Dziewczyna wolała posłuchać mięśniaka, niż zwijać się później z bólu. Wyszli z jej pokoju. Sługa Valentina trzymał swoją rękę na karku Clary. Szli kolejnymi korytarzami. Droga wydawała się nie mieć końca. Palce mężczyzny boleśnie wbijały się w skórę rudowłosej. Zatrzymali się po jakimś czasie przy drzwiach z ciemnego drewna. Weszli do środka. Valentine siedział rozparty wygodnie na skórzanym fotelu. Pomieszczenie okazało się być biurem. Przy każdej ścianie stały jakieś szafki. Na jednej ze ścian widniał obraz. Clary przyjrzała się mu dokładniej. Przedstawiał on rudowłosą kobietę obejmowaną przez mężczyznę o białych włosach, przy nich kucał mały chłopczyk o oczach ciemnych jak węgiel. Nagle ją olśniło. To był Valentine, Jocelyn oraz jej brat Jonathan.Nie mogła się patrzeć na ich szczęśliwe miny, dlatego przeniosła wzrok na Morgensterna. Swoje skupione i przenikliwe spojrzenie miał utkwione w niej. Clary poczuła się bardzo nieswojo. Wzrok ojca przenikał ją na wskroś.

-Usiądź proszę. - Gestem wskazał na fotel naprzeciwko siebie, po czym dodał: - Johnny możesz odejść.

Osiłek ukłonił się i wyszedł z pomieszczenia. Clary powoli podeszła do fotela i usiadła. Starała się wyglądać na opanowaną. Nie wiedziała czy jej to wychodzi. W środku była kłębkiem nerwów. Bardzo bała się tego spotkania. Dłonie zacisnęła w pięści, aby nie było widać ich drżenia. Czekała niecierpliwie, aż dowie się od Valentina po co ją tu zaciągnął. Jednak on przyglądał jej się w milczeniu. Postanowiła przerwać niezręczną ciszę.

-Po co chciałeś mnie widzieć? Czego ode mnie chcesz? - spytała.

-Jesteś bardzo podobna do Jocelyn - odparł ignorując jej wypowiedź.

Clary wyprostowała się lekko zmieszana. Jej ojciec wstał i odwrócił się do okna. Tkwili w takich pozycjach przez dłuższy czas, aż Valentine odetchnął głęboko, jakby ze zrezygnowaniem i powrócił na swój fotel. Opadł się ciężko na oparcie. Po krótkiej chwili pochylił się do swojej córki.

-Widzisz Clarisso, nie łatwo wybrać pomiędzy rodziną, a sprawiedliwością. Wiem jednak, że zawsze trzeba myśleć o przyszłości i ludzkości, dlatego z przykrością muszę przyznać, że wykorzystam twoje moce do oczyszczenia świata z demonów jakimi są Podziemni.

Dziewczynę zatkało. Nie wiedziała co powiedzieć. Nagle pomyślawszy sobie o Luku wezbrał w niej ogromny gniew.

-Jak możesz nazywać Podziemnych demonami?! Oni są, jak ludzie! Kochają, smucą się i wściekają. Demony nie posiadają takich uczuć! Demony nie mają uczuć! - wydarła się.

-Clarisso nie takim tonem - powiedział groźnie. - A te ,,uczucia", jak to nazywasz, to tylko iluzja. To smutne, jak zamydlili ci oczy tymi wszystkimi kłamstwami.

Clary nie wytrzymała. Poderwała się z fotela, chwyciła kieliszek z winem, który stał na biurku i wylała jego zawartość na Valentina.

-Nic nie wiesz! To ty żyjesz w kłamstwie!

Valentine nie wyglądał na zadowolonego tym obrotem spraw. Zawołał do pomieszczenia Johnny' ego i rozkazał mu trzymać Clarissę tak, aby nie mogła się ruszać. Osiłek wykonał polecenie bez mrugnięcia okiem. Oczy dziewczyny ciskały błyskawicami. Wyglądem przypominała dzikie zwierze zagonione w ślepy zaułek.

-Wielka szkoda, że nie chcesz współpracować. Nie pozostaje mi nic innego, jak wykonać dzisiaj rytuał. W końcu dzisiaj są twoje urodziny. A i na posiłkach będziesz musiała przychodzić do jadalni. Bez żadnych wymówek. Wszystkiego najlepszego Clarisso - powiedział z kpiarskim uśmiechem. - Johnny odprowadź proszę Clarissę do jej pokoju.

-Tak jest Panie - odparł Johnny.

Droga powrotna zleciała szybciej niż można było przypuszczać. Po otworzeniu drzwi do pokoju dziewczyny ona sama została wepchnięta do środka. Sługa Valentina jeszcze się głośno zaśmiał i spojrzał Clary w oczy.

-Mówiłem, żebyś była grzeczna. Mój Pan nie zna litości. Nawet dla rodziny - oznajmił i odszedł pozostawiając ją w oszołomieniu.

Clary patrzyła jeszcze przez chwilę w zamknięte drzwi, a następnie wplątała ze złością zwoje dłonie we włosy. Podeszła do łóżka i ciężko na nie opadła. Zastanawiała się o jakim rytuale mówił jej ojciec. Patrzyła tępo w sufit. Miała tego dosyć. miała dość Świata Cieni. Mimo, że jest Nocną Łowczynią, czuła, że to nie jej miejsce. Czuła się w tym świecie obco. Zamknęła oczy. Była ciekawa co w tym czasie dzieje się w Instytucie. Szukają jej? Żyją własnym życiem, jakby nigdy jej tam nie było? Niestety nie znała odpowiedzi na te pytania. Bała się. Okropnie się bała tego całego rytuału. Najgorsze było to, że wiedziała, że nie ma jak stąd uciec.

Już prawie zasypiała, kiedy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Momentalnie otworzyła oczy. Jonathan spojrzał na nią pytająco. Dziewczyna kiwnęła głową. Chłopak podszedł do jej łóżka i przysiadł na jego brzegu.

-Obudziłem cię? - spytał.

-Nie, jeszcze nie spałam - odparła. Postanowiła zapytać o rytuale swojego brata, może chociaż on coś wie. - Jonathan?

-Hmm - mruknął. 

-Wiesz może coś o rytuałach? Valentine mówił, że przeprowadzi na mnie dzisiaj rytuał, ale nie powiedział nic więcej. Boję się - wyszeptała.

Jonathan spojrzał na nią z widocznym zaskoczeniem. Jego zielone oczy pociemniały z gniewu.

-Ojciec chce przeprowadzić na tobie jakiś rytuał ?! Wiedziałem, że jest nieobliczalny, ale coś takiego?! - wykrzyczał.

Chłopak podniósł się gwałtownie z łóżka. Jego oczy robiły się coraz ciemniejsze. Przerażona Clary również podniosła się, aby spróbować opanować sytuację. Położyła dłoń na ramieniu brata.

-Jonathan uspokój się proszę - powiedziała łagodnie.

On strącił jej ręce, pokręcił głową i wybiegł z jej pokoju trzaskając drzwiami. Zrezygnowana dziewczyna z powrotem położyła się na łóżku. Niczego nowego się nie dowiedziała. Reakcja brata dała jej do zrozumienia, że on wie, co ojciec chce jej zrobić. Bała się jeszcze bardziej, bo Jonathan nie był zachwycony z pomysłu Valentina. Nagle wpadł jej do głowy pomysł. Podeszła do drzwi i je lekko uchyliła. Wysunęła głowę i sprawdziła, czy ktoś jest na korytarzu. Pusto. Wyszła z pokoju najciszej jak mogła. Nie wiedziała czy ktoś jeszcze mieszka na tym korytarzu. Poszła do końca korytarza. Schody.

-Obym tylko się nie zgubiła - szepnęła do siebie.

Ruszyła bezszelestnie po schodach. Kolejne korytarze rozciągały się na dole. Cała rezydencja była, jak labirynt. Clary wybrała prawy korytarz. Skręciła w prawo, potem w lewo, a dalej szła ciągle prosto. Niepokoiło ją trochę, że do tej pory nikogo jeszcze nie spotkała. Może byli na jakiejś naradzie? Cisza była wręcz upiorna. Po chwili rozpoznała ten korytarz. Droga do gabinetu Valentina. Chciała się już wracać, ale usłyszała podniesione głosy dochodzące właśnie z gabinetu. Mimo przerażenia odbierającego jej możliwość ruchu, podeszła bliżej. Głosy stały się wyraźniejsze.

-Jak możesz przeprowadzać na niej rytuał?! Przecież ona może go nie przeżyć! Dla ciebie nie liczy się już rodzina?! - Ten głos należał na pewno do Jonathana.

-Zrozum synu, że nawet jak umrze będziemy mogli przejąć jej moce. Będziemy mogli nareszcie pokonać to słabe Clave i zapanować nad wszystkimi Nocnymi łowcami. Nie chcesz mieć władzy? - odparł Valentine.

-Nie obchodzi mnie żadne Clave! Chcę tylko, aby moja siostra żyła i była bezpieczna!

-Nie tak cię wychowałem! - zagrzmiał. - Co ten rudzielec z ciebie zrobił?! Spójrz na siebie!

Clary oddychała coraz szybciej. Panika zaczęła obejmować jej ciało. Musiała się opanować, bo ją usłyszą. Spokojnie, wdech i wydech.

-Dopiero ona otworzyła mi oczy! Twoje idee są puste i niepoprawne! - wykrzyczał. - Ojcze? Co ty chcesz zrobić?

Zdziwienie w głosie brata sparaliżowało dziewczynę. Co się tam do jasnej cholery dzieje.

-Tak mi przykro. Nie chciałem tego. wybacz - powiedział jakby skruszony Valentine.

Clary nie mogła już dłużej wytrzymać. Otworzyła czym prędzej drzwi i weszła o sztywnych nogach do środka. Sytuacja, jaką tam zastała ją przeraziła. Jonathan miał zdziwioną minę, ale wzrok skupiony. Wyraźnie szukał czegoś, co by mu posłużyło za broń. Najwyraźniej nie miał przy sobie broni. Valentine trzymał miecz uniesiony wysoko w górze mierząc w pierś syna. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej podbiegła do brata i go przytuliła najmocniej, jak umiała.

-Nie! Nie pozwolę ci go zabić! - krzyknęła.

Na twarzy Morgensterna dało się zauważyć zdezorientowanie i oszołomienie, ale szybko zniknął zastąpiony zimnym opanowaniem. Jonathan był przerażony i zupełnie zaskoczony. Valentine opuścił powoli miecz, opierając go o podłogę.

-Clary?! Co ty tutaj robisz?! Musisz uciekać, bo on ... - zaczął.

-O proszę, proszę, kogo my tu mamy. A już myślałem, że będę cię musiał wyciągać siłą z pokoju. Najwyraźniej jesteś głupsza niż myślałem - powiedział Valentine przerywając wypowiedź Jonathana.

Nim ktokolwiek zdążył się zorientować Valentine stał koło Jonathana wstrzykując mu jakąś substancję. Chłopak wywrócił oczami i opadł bezwładnie na podłogę. Clary momentalnie uklękła przy bracie i sprawdziła mu puls. Ulżyło jej, gdy go wyczuła. Poderwała się wściekła z podłogi i odwróciła się do Morgensterna.

-Ty potworze! Czego ty chcesz?! Co mu zrobiłeś?!

-Spokojnie Clarisso. Twój braciszek pośpi sobie parę godzin, nic mu nie grozi - odparł beznamiętnie. - A ty idziesz ze mną po dobroci albo i nie, jest mi to obojętne.

Dziewczyna cofnęła się najdalej, jak mogła. Spojrzała na biurko. Chwyciła w ręce zimną podstawę lampki. Zamachnęła się nią na ojca i rozbiła ją na jego ramieniu. Niektóre odłamki szkła wbiły mu się w ciało. Białą koszulę zabarwiła krew. Rozgniewany Valentine zawołał swoich wspólników. Momentalnie przybyło trzech mężczyzn. Oceniwszy sytuację w mgnieniu oka unieruchomili Clary. Dziewczyna próbowała się wyrwać, jednak bezskutecznie. Ich uściski były stalowe. Morgenstern podszedł do niej powoli trzymając w ręku strzykawkę z bezbarwnym płynem. Clary zaczęła się szarpać i wyrywać. Do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch mężczyzn, którzy usztywnili jej rękę. Poczuła ostre ukłucie, a potem zaczęło się jej kręcić w głowie. Stawała się coraz bardziej senna. Za wszelką cenę starała się nie tracić przytomności. Czuła, że jej ręka drętwieje. Przed odpłynięciem w ciemność usłyszała jeszcze głośny śmiech jej oprawcy. Nie miała już siły, aby walczyć z opadającymi powiekami. Poddała się. Valentine wygrał.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witam was wszystkich :D
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że moja wena i zdolność do pisania logicznych zdań powróciła.
Długo mnie nie było, za co bardzo przepraszam.
Zapraszam do oceniania rozdziału. Przyjmę każdą krytykę. Piszcie prawdę, co myślicie o tym rozdziale.
Nie wiem, ile osób jeszcze czyta moje wypociny, dlatego, żeby was zmotywować do pisania komentarzy dodam kolejny rozdział, jak będzie tutaj 8 komentarzy.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników. :*

czwartek, 30 lipca 2015

Powracam

   W końcu udaje mi się składać jakoś zdania w całość. Od naszej rozłąki codziennie próbowałam napisać kolejny rozdział, jednak za każdym razem mi nie wychodziło. Dzisiaj nadszedł dzień powrotu. Mam już ok 1/4 rozdziału, więc będzie on albo dzisiaj, albo jutro.
Pozdrawiam wszystkich i mam nadzieję, że jeszcze ktoś został na moim blogu. :*