środa, 28 grudnia 2016

Rozdział 31: Początek końca

   Otworzyła ociężałe oczy z niewiarygodną łatwością, co ją bardzo zdziwiło. Zorientowała się, że leży na czymś miękkim. Nigdy nie czuła się równie błogo, co w tej chwili. Panowała tutaj niczym nie zmącona cisza. Spięła się momentalnie, gdy przypomniała sobie, co się stało. Wstała błyskawicznie i rozejrzała się. Pamięta okropny ból i zmartwioną twarz Jace' a, który się nad nią pochylał. Pomieszczenie, w którym obecnie była miało kształt prostokąta. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie pewien fakt. Każdy mebel, których swoją drogą nie było zbyt dużo, a nawet podłoga i ściany, były barwy białej. To było niepokojąco dziwne. Spojrzała na łóżko. Nim dotarła do niej informacja o tym, co zobaczyła, minęło dobre pół minuty. Łóżko, na którym przed chwilą leżała było, jak chmury. Podeszła do niego ostrożnie i położyła dłoń na puchu. W całym swoim życiu nie dotykała czegoś równie przyjemnego w dotyku. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Naszła ją myśl, że to może być Niebo, ale przecież ona żyje. Nie mogłaby umrzeć. Jeszcze nie teraz. To za wcześnie.

- To niemożliwe - powiedziała na głos.

Zaczęła chodzić po pokoju w poszukiwaniu drzwi. Bezskutecznie. Z frustracji walnęła pięścią w pobliską ścianę, a ona się rozmyła, niczym obłok. Cofnęła się odruchowo. Jej mózg działał jeszcze wolno. Chyba powoli docierało do niej wszystko, ale nie wierzyła w to. A może nie chciała w to uwierzyć? Taka opcja też była prawdopodobna. Musiała się stąd wydostać i poszukać wszystkich. Spróbowała przejść przez ścianę. Pokonała przeszkodę bez najmniejszego oporu. Jakby to nie była ściana tylko powietrze. Znajdowała się teraz w centrum miasta. Nie było to jednak zwykłe miasto. Wszystko tutaj było oślepiająco białe, a ludzie wydawali się być tacy beztroscy. Ich stroje także były śnieżnobiałe. Zaintrygowana spojrzała w dół. Ona też była w białych ubraniach. Z mętlikiem w głowie przesuwała swój wzrok na coraz to nowe uśmiechnięte twarze. Czuła się, jak we śnie. Żadnych zmartwień wypisanych na twarzach, żadnych łez, nawet złości. Clary nie mogła wydobyć z siebie słowa. Patrzyła się głupio na budynki, drogi pozbawionych asfaltu i samochodów. Wtedy podeszła do niej kobieta średniego wieku z dzieckiem na rękach.

- Jesteś tu nowa? - zapytała.

- Aż tak to widać? - spytała rudowłosa.

- Uprzejmość nakazywałaby, żeby powiedzieć nie, ale chcę zapobiec wytykania cię potem palcami, co i tak w sumie nastąpi. Nowi zawsze są wytykani.

- Nie rozumiem. Gdzie ja jestem?

- Dziecko to ty naprawdę nie wiesz? - spytała zaskoczona rozmówczyni. - To jest Niebo. Założę się, że nie tak sobie je wyobrażałaś, ale część dla Nocnych Łowców wygląda nieco inaczej niż pozostałe.

   Clary stała, jak wryta. Na przemian otwierała i zamykała usta. Czuła się, jakby jej mózg się przegrzał. Widziała i przeżyła już wiele, ale w akurat to zdarzenie nie mogła kompletnie uwierzyć. Gdy konała przy Instytucie, miała cień nadziei, że jednak uda się ją w jakiś sposób uratować i przeżyje. Przyjmując prawdę do wiadomości, jej policzki przecięły strużki łez. Płacz, który wydobył się z jej złamanego serca był rozdzierający. Nie mogła się opanować, a nawet nie chciała. To koniec. Nie zobaczy już Jace' a, Alec' a, mamy, Izzy, Luke' a, Jonathana, Magnusa, ani Simona, już nikogo nie zobaczy, chyba, że kiedyś podzielą jej los. O matko, Simon, tak mało czasu spędzała z nim ostatnimi miesiącami. A teraz jest już za późno na wszystko. Nigdy by nie przypuszczała, że jej życie zakończy się w tak młodym wieku. Myśli, coraz to nowe, które dobijały ją coraz bardziej, nie chciały opuścić jej głowy nawet na sekundę. Upadła na kolana, łapiąc się za brzuch obiema rękami. Po chwili wyrzuciła głowę ku niebu, nie wiedziała czy w tym miejscu jest to odpowiednie stwierdzenie, wydała z siebie przeszywający człowieka na wskroś krzyk, pełen bólu. Nie zwracała uwagi na pobliskie osoby, które patrzyły się na nią z ciekawością. Kobieta, która niedawno z nią rozmawiała zakryła usta dłonią, zaskoczona.

- Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak zareagujesz- powiedziała współczująco.

Do dziewczyny nie dotarły te słowa. Myśli w jej głowie były głośniejsze. Po jakimś czasie wyczerpana oparła ręce o chodnik, który był równie miękki, co łóżko, na którym się obudziła, po czym oddychając głęboko i nierówno zaczęła się uspokajać, a przynajmniej zewnętrznie. W środku czuła się okropnie. Szeptała imię pewnego aroganckiego blondyna łamiącym się głosem i słabym od krzyku. Zatopiła się w rozpaczy.


***

 
   Instytut w Nowym Jorku był pogrążony w żałobie. Załamana Jocelyn nie była w dobrym stanie. Nie chodziło tutaj o zdrowie fizyczne, ale psychiczne. Jonathan bardzo ją wspierał po śmierci Clary. Od tamtego okropnego wydarzenia minęły dwa miesiące. Każdy dalej nie może w to uwierzyć, mimo że takie właśnie jest życie Nocnych Łowców. Na pogrzebie zjawiło się mnóstwo osób. Między innymi cały klan Rafaela, Magnus wraz z paroma innymi czarownikami, stado Luke' a i wiele innych znajomych dziewczyny, rodzina, a także ci, których nie zdążyła poznać. Najgorzej ze wszystkich, zaraz po Jocelyn, przeżył to Jace. Nie mieli ze sobą na początku dobrych stosunków, a gdy wszystko się zmieniło i chciał spędzić z Clary resztę swojego życia, ta możliwość została mu odebrana. Myślał nawet, żeby sam się udać w miejsce, gdzie jest duża obecność demonów. Wiedział, że to będzie samobójstwo, ale przynajmniej zginąłby w walce z honorem, jak prawdziwy Nocny Łowca. Odkąd rodzina wybiła mu ten pomysł z głowy i zamknęła go w jego własnym pokoju, nie robi nic innego niż siedzenie na podłodze i nieustanne patrzenie się w lustro, na którym było przyklejone zdjęcie osoby, którą pokochał nad życie. Zdjęcie zrobił z ukrycia. Było lekko rozmazane, ale twarz Clary i jej promienny uśmiech były wyraźne. Oprócz tego ,,twórczego" zajęcia opcjonalnie zjadł trochę posiłku, które dostawał codziennie i korzystał z toalety. Życie straciło dla niego sens. To wszystko za szybko się działo. Nie wiedział, czy będzie w stanie jeszcze kiedykolwiek normalnie funkcjonować. Otrząsnął się z otępienia, ponieważ usłyszał blisko drzwi głośną rozmowę, którą prowadzili Alec i Isabell. Wytężył słuch i spróbował rozróżnić słowa.

- Nie możemy go traktować, jak więźnia! To nasz brat Alec! - wykrzyknęła dziewczyna.

- My tylko staramy się go chronić. Będzie tam siedział tyle czasu, aż zrozumie, że musi zacząć normalnie żyć - powiedział spokojnie Alec.

- Ty siebie słyszysz?! Nikt po tym nie będzie do końca normalnie funkcjonował. Clary była moją przyjaciółką i ciągle nią jest! Nie możemy po prostu o niej zapomnieć i żyć, jakbyśmy nigdy jej nie znali. - Jej głos stał się słaby i załamał się na ostatnim słowie.

- Dobra zrobimy, jak chcesz, zgoda? Ale nie miej potem do mnie pretensji, jeśli coś się stanie - powiedział z rezygnacją.

Oboje podeszli do drzwi, prowadzących do pokoju Jace' a. Alec wyjął z kieszeni swoich dżinsów złotawy kluczyk po czym otworzył nim drzwi i wszedł do środka wraz z siostrą. Pomieszczenie było ciemnie z powodu zasłoniętych okien. Po wejściu poczuli dziwny zapach, który był zapewne spowodowanym brakiem wietrzenia pokoju. Spojrzeli na osobę siedzącą na podłodze. Jace wyglądał koszmarnie. Nie byli pewni czy przez ostatnie tygodnie zażywał kąpieli, ani czy cokolwiek robił oprócz siedzenia tutaj. Ubrania, które kiedyś idealnie podkreślały rysy jego mięśni, teraz wisiały na nim, jak na manekinie. Policzki miał pozapadane i poszarzałe. Na szczęce chłopaka był widoczny już dość pokaźny zarost. Chłopak wyglądał, jak dokładne przeciwieństwo dawnego siebie. Nawet nie spojrzał na swoje rodzeństwo.

- Jace nie możesz tak ciągle - powiedziała Isabell.

- Mogę - odpowiedział beznamiętnie blondyn.

- Izzy ma rację. Musisz zacząć żyć. - Spróbował Alec.

- A co właśnie robię? Chyba trupem nie jestem. - Zaśmiał się gardłowo. - Ale gdyby nie wy... Kto wie?

- Nawet tak nie mów! - wykrzyknęła dziewczyna.

- Bez Clary nie mam powodu, by żyć.

- A my? A wszyscy którzy są w tym Instytucie? - Isabell była bliska płaczu.

Wtedy po raz pierwszych od wielu dni na twarzy chłopaka dało się odczytać jakiekolwiek emocje. Były one połączeniem bólu z bezradnością i smutkiem.

- Przepraszam Izzy, ale bez niej zapominam, jak się oddycha - powiedział załamany.

Lightwoodowie spojrzeli po sobie zaskoczeni. Jace Herondale nigdy nikogo nie przepraszał. Jednak po chwili podjęli dalszą próbę odzyskania brata.

-Proszę cię Jace. Spróbuj chociaż normalnie funkcjonować. Jeśli nie dla nas, to dla Clary. Gdyby cię widziała w takim stanie, byłaby załamana. - Alec trafił chyba w czuły punkt, ponieważ blondyn podniósł się ostrożnie i oparł o ścianę, mierząc rodzeństwo pustym wzrokiem.

- No dobra.

To by było na tyle. Po tych słowach Isabell i Alec wyszli z pokoju chłopaka, nie zamykając go. Drzwi zostawili szeroko otwarte. Jace powlókł się do łazienki. Pierwsze, co zrobił, było ogolenie się. Nienawidził zarostu. Później wziął dość długi prysznic. Odświeżony i przebrany zszedł na dół do kuchni. Pierwszą osobą, którą zobaczył, był Jonathan, który siedział przy stole z głową opartą o prawą rękę. Wyglądem prawie niczym nie różnił się od Jace' a.

- Ehm, cześć? - zaczął Jace.

Jego rozmówca wyprostował się i popatrzył na chłopaka, jakby zobaczył ducha. Długo nic nie mówił. Herondale przypuszczał, że nie dostanie odpowiedzi, więc udał się do lodówki.

- Cześć, wróciłeś do żywych? - spytał Jonathan.

- Można chyba tak to nazwać - powiedział wgryzając się w ser żółty.


***


   Nie wiedziała, ile czasu minęło od niezwykle pokazowego przedstawienia w jej wykonaniu. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Niechętnie wstała na równe nogi i spojrzała na, jak się okazało, anioła. Nie mogła się nadziwić jego wyglądem. Skórę miał niczym ze złota. Był nieskazitelny i idealny pod każdym względem. Jego ubraniem były białe, zwiewne szaty. Białe, ogromne skrzydła, jakby przyprószone złotem, były niesamowite. Silne i mocne, a zarazem delikatne i miękkie. Spostrzegła, że jedno pióro spadło z prawego skrzydła na chodnik. Po zetknięciu z podłożem zamieniło się w małą garstkę złotego prochu. Lekki wiatr rozwiał rude loki Clary. Pełna zachwytu skupiła na powrót swój wzrok na twarzy posłańca Bożego.

- Witaj Clarisso, przydzielono mnie do ciebie. Jestem archanioł Michał. Będę cię oswajał z Niebem, a jak już wszystko, co jest ci potrzebne, będziesz wiedzieć, opuszczę cię. Taka procedura jest konieczna przy każdej nowej osobie w Niebie. 

- Witaj, mogę zadać pytanie? - spytała nieśmiało. 

- Oczywiście. 

- Od jak dawna tu jestem? 

- Zależy, jaki czas masz na myśli. Tutaj czas płynie inaczej niż na Ziemi. Na Ziemi minęło już około dwóch miesięcy, a tutaj zaledwie parę dni. 

- Dwa miesiące? - powiedziała zduszonym i zdziwionym głosem.  

- To jest w tej chwili nieistotne. Muszę ci na początek przekazać bardzo ważną wiadomość. 

Dziewczyna przestała racjonalnie myśleć. Chyba zapytała archanioła, jaka to wiadomość, ale nie była pewna. Dwa miesiące... Nie żyje już dwa miesiące. Chciałaby wrócić na Ziemię. Chociażby pod postacią ducha, czy nawet zwierzęcia, aby móc zobaczyć jeszcze raz bliskich. Próbowała się skupić na słowach jej rozmówcy. 

- Valentine nie jest twoim ojcem - oznajmił archanioł. 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To by było na tyle z dzisiejszego rozdziału. Jeśli jest za krótki to przepraszam. Powinnam Wam jakoś wynagrodzić moją nieobecność. Pomyślę nad tym, a tymczasem piszcie swoje opinie. Jeśli wystąpią jakieś błędy również za nie przepraszam. Do następnego rozdziału moi drodzy. ♥

11 komentarzy:

  1. Na to czekałem ! : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Autorskie, długie, mega fajne!

    AMNAH! XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podoba chodź kilka razy słowa się powtarzają w jednym zdaniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Postanawiam poprawę. :D

      Usuń
    2. Choć* nie chodź*, tak się powinno pisać.

      Usuń
  4. A kiedy można się spodziewać następnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się napisać go, jak najszybciej. Jednak nie wiem, czy wena będzie ze mną współpracować. Planuje dodać rozdział jutro.

      Usuń
  5. Czekam na nexta, oby jak najszybciej ;]

    OdpowiedzUsuń
  6. Nosz, jprdl! Ja czekam tutaj Bóg wie ile na rozdział, a kiedy się pojawia ty wyskakujesz mi z czymś takim! ONA MUSI WRÓCIĆ NA ZIEMIĘ! B Ł A G A M!!! I JAK TO, VALENTINE NIE JEST JEJ OJCEM???? NEXT, PLEASE !

    OdpowiedzUsuń