niedziela, 31 maja 2015

Przepraszam ;(

Z przykrością ogłaszam, iż rozdział może pojawić się dopiero za tydzień. Mam dużo sprawdzianów i muszę się z historii poprawić. Ogólnie nie mam czasu prawie na nic. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i nie opuścicie mojego bloga.

Do zobaczenia :')

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 21: Zmiana

   Krzyknęła przerażona, gdy odwróciła głowę i ujrzała tuż przed sobą Jonathana. Złapała się jedną ręką za serce, a drugą podparła się, aby nie opaść na łóżko. Jej oddech był głęboki i nierówny. Patrzyła szeroko otwartymi oczami to na brata, to na zamknięte drzwi wejściowe. Jak? Kiedy? Dlaczego? Wiele pytań krążyło po jej głowie, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu, aby je zadać. Jonathan zaś stał i przyglądał się uważnie Clary ze spokojem. Nie zanosiło się, że cokolwiek powie. Po paru minutach oddech jej się uspokoił i mogła już mówić, jednak jej głos lekko drżał.

-Jak... jak się tu dostałeś? - jąkała się.

-Zapomniałaś o moich mocach? Teleportacja - powiedział, a po chwili dodał. - Uprzedzając twoje kolejne pytanie przybyłem tu, aby sprawdzić czy nic ci nie jest, bo krzyczałaś i to bardzo głośno. Nie powinnaś się tak wydzierać. Ciesz się, że nie obudziłaś ojca.

-Ale... - zaczęła. - Ja... ja... cię przepraszam. Nie chciałam cię obudzić.

Spuściła głowę powstrzymując cisnące się jej do oczu łzy. Pamięta koszmar doskonale. Ciągle wiruje on w jej umyśle, nie pozwalając o nim zapomnieć. Ścisnęła rękami prześcieradło i zacisnęła mocno powieki. Widząc w jakim stanie jest jego siostra, Jonathan usiadł na łóżku. Wahał się przez chwilę, ale w końcu położył swoją dłoń na ramieniu dziewczyny. Spojrzała na niego swoimi szmaragdowymi oczami, w których zbierały się już łzy. Jej włosy były w całkowitym nieładzie, pod oczami miała sińce. Dolna warga Clary lekko zadrżała. Nie mogła już wytrzymać. Nie zważając na nic wybuchła płaczem przysuwając się bliżej brata. Ku jej zdziwieniu nie odepchnął jej, ani się nie odsunął, a nawet przytulił ją i potarł ręką jej plecy.

-Co się stało? Dlaczego krzyczałaś? Dlaczego teraz płaczesz? - zasypał ją pytaniami.

-Miałam koszmar, a teraz ty i... - wybełkotała wybuchając jeszcze większym płaczem.

Jonathan już więcej o nic nie pytał. Pozwolił jej się wypłakać. Przytulał ją opiekuńczo i głaskał po plecach. Nie było trzeba żadnych słów. Ona chciała tylko, aby ktoś teraz z nią był. Te wszystkie koszmary ją przytłaczały. Od początku tego wszystkiego powtarzała sobie prawie każdego dnia ,,Dlaczego moje życie musi być takie popieprzone?" . Nie chciała tego. Nie chciała być jakimś Nocnym Łowcą. Nigdy nie chciała takiego życia. Siedzieli tak dobrą godzinę zanim Clary uciszyła trochę szalejące emocje. Odsunęła się od brata, wytarła mokre policzki i spojrzała mu w oczy. Były na wpół zielone. Uśmiechnęła się na ten widok.

-Przepraszam cię za to. Nie powinnam była płakać. Powinnam być silna i nie okazywać po sobie słabości. A ja zachowuję się gorzej niż nie jeden Przyziemny. Nie jestem prawdziwą Nocną Łowczynią. - Spuściła głowę na swoje ręce.

-Nie mów tak - powiedział ujmując jej podbródek, zmuszając w ten sposób, aby na niego spojrzała. - Każdemu zdarzają się chwile słabości. Nie powinniśmy się tego wstydzić. Bez emocji bylibyśmy tylko robotami. Masz pełne prawo do ich okazywania, a zwłaszcza dlatego, że niedawno dowiedziałaś się o świecie, o którym nawet ci się zapewne nie śniło. Nie jedna osoba popadłaby w depresję na twoim miejscu, ale ty byłaś i jesteś silna. Nigdy o tym nie zapominaj.

Oszołomiona jego słowami Clary nie mogła przez dłuższy czas wydusić słowa. Nie mogła w to uwierzyć. Czy jej naprawdę udało się jej już trochę go zmienić? A może to tylko sen, z którego zaraz się obudzi?

-Nie wiem co powiedzieć. Dziękuję - wydusiła. Zebrała się w sobie i dodała: - Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego krzyczałam...

-Nie musisz mówić jeśli nie chcesz - przerwał jej.

-Tak wiem, ale ja chcę. - Uśmiechnęła się serdecznie. - Bo chodzi o to, że miałam zły sen i chyba wychodzi na to, że krzyczałam przez sen. A wiesz... ten koszmar dotyczył ciebie i kiedy ty do mnie przyszedłeś coś we mnie pękło. Przypomniałam sobie o wszystkim, o tym co mi zrobiłeś, o moich koszmarach, o moich bliskich, których zostawiłam bez słowa wyjaśnienia i coś we mnie pękło.

-Rozumiem cię - stwierdził. - Ja nauczyłem się panować nad emocjami. początki były trudne, ale w końcu mi się udało. Chcę, żebyś wiedziała, że twoje towarzystwo jakoś na mnie dziwnie wpływa. Udaje mi się przy tobie wydobyć swoje dawno zapomniane emocje. Zmieniasz mnie Clary. Nie wiem, co to jest, ale czuję, że to co się ze mną dzieje jest dobre. Chyba muszę już wracać, bo jak ojciec mnie tu zastanie... - Wzdrygnął się.

-Jeszcze raz dziękuję... bracie. - Uśmiechnął się słysząc to słowo wypowiedziane z jej ust. - Nie chcę, żebyś miał przeze mnie kłopoty, także idź już.

Jonathan kiwnął głową i zniknął. Clary dalej nie mogła uwierzyć w jego moce. Wiedziała od Magnusa, że ona także ma jakieś moce, ale jeszcze się nie ujawniły. W to też nie mogła uwierzyć. Odetchnęła głęboko i wstała z łóżka. Była dopiero 5:30, ale wiedziała, że już i tak nie zaśnie. Nie zamierzała wychodzić z tego pokoju. Nie chciała widzieć już więcej Valentina.

   Po godzinie była już w pełni odświeżona. Ubrania z szafy rzeczywiście były w jej rozmiarze i za to dziękowała losowi. Niestety przeważały w niej sukienki. Te kreacje zostawiła na później. Jak na razie planowała chodzić wyłącznie w spodniach. Nienawidziła sukienek. Wiedziała jednak, że będzie musiała je kiedyś założyć, ponieważ w szafie były tylko 3 pary spodni i 5 par bluzek. Resztę zajmowały sukienki, swetry, kurtki i spódnice. Z butami było jednak gorzej. Miała do dyspozycji jedynie szpilki i koturny. Dzisiaj wybrała koturny, bo uważała, że w nich będzie jej łatwiej chodzić. Nic bardziej mylnego, jednak wiedziała, że w szpilkach by się zabiła.

***

   Clary nie ma dopiero dzień, a Jace już odchodzi od zmysłów. Zaraz po uspokojeniu myśli powiadomił wszystkich o porwaniu dziewczyny. Wychodził właśnie z kuchni, gdy zadzwoniły dzwony Instytutu. Ktoś chce się dostać do środka. Szybko dotarł do ogromnych drzwi i je otworzył. Ujrzał przed sobą barczystego mężczyznę. Jego włosy już powoli siwiały, a oczy miał koloru niebieskiego. Widać było, że jest wykończony. Sińce pod oczami, sporo zmarszczek wkoło oczu i ust. Nie był to Nefilim, nie miał znaków.

-Witam. Jestem Luke Garroway, przywódca Nowojorskiego stada wilkołaków. Czy jest tu Clarissa Fray?



------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie. Strasznie was przepraszam. Nie ma mnie tyle czasu i wstawiam takie... gówno. :(
Sprawdzianów cały czas mi przybywa, także kolejny rozdział może się nie pojawić długo.
Jeszcze raz przepraszam. :(

niedziela, 17 maja 2015

LBA




 Bardzo dziękuje za nominację od Clary Herondale. Jestem naprawdę szczęśliwa. :D







Pytania od Clary: 

1. Jaką cechę cenisz sobie najbardziej u ludzi?
 Szczerość i  lojalność.

2. Ulubiony cytat.
 Nie umiem wybrać jednego, dlatego napiszę parę. :D

,, -Mogłaś dać mi przeszłość - powiedział z lekkim smutkiem. - Alec to moja przyszłość" . 
Miasto Upadłych Aniołów 

,,Odkąd się dowiedziała, że Jonathan żyje, zastanawiała się, dlaczego jej matka płakała w każde jego urodziny. Dlaczego płakała, skoro go nienawidziła? Teraz Clary zrozumiała. Jocelyn opłakiwała dziecko, którego nigdy nie miała, swoje marzenia o synu i o tym, jaki będzie. I płakała, że nie zabiła go, zanim się urodził. I tak jak jej matka przez lata, tak teraz Clary stała nad brzegiem Lustra Anioła i opłakiwała brata, którego nigdy nie miała, chłopca, który nigdy nie dostał szansy na normalne życie. (...) Opłakiwała Simona i dziurę w swoim sercu, która po nim pozostała. Smuciła się, że będzie tęsknić za nim każdego dnia aż do śmierci. I płakała nad sobą i zmianami, które w niej zaszły, bo czasami nawet zmiana na lepsze jest jak mała śmierć. 
   Jace stał u jej boku i w milczeniu trzymał ją za rękę, aż prochy Jonathana zatonęły w wodzie, nie zostawiając po sobie śladu" . 
Miasto Niebiańskiego Ognia

,,Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasol, gdy zaczyna padać. 
Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna grzać. 
Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać. 
Właśnie dlatego boję się, gdy mówisz, że kochasz mnie" . 
William Szekspir
 

3. Wolisz mieć mnóstwo znajomych czy jednego, prawdziwego przyjaciela?
Jednego, ale prawdziwego. :3

4. Ulubiona piosenka.
Psycho-List

5. DA czy DM? Dlaczego?
Nie umiem wybrać, przepraszam. :'(

6. Skąd wiadomo, że ktoś kłamie?
Ma niecierpliwe gesty lub uśmiecha się sztucznie.

7. Jak brzmiałby tytuł Twojej autobiografii?
Człowiek pełen tajemnic, ze zmiennym humorem.

8. Czego boisz się najbardziej?
Chyba samotności, nie no może jednak robali. :/

9. Czym jest dla Ciebie miłość?
Bardzo silnym uczuciem do drugiej osoby i w dodatku odwzajemnionej. Coś jak Clary i Jace albo Tessa, Will i Jem. :D

10. Czego nie można wybaczyć?
Zdrady i tu chodzi mi o różne znaczenia tego słowa. Ja do tej pory nie wybaczyłam przyjaciółce zdrady. :'(

11. Gdzie spotkałaś swojego najlepszego przyjaciela?
W przedszkolu. To były czasy♥



Przepraszam, ale nikogo nie nominuję. :( 

Rozdział 20: Uratuję cię... bracie.

   Przed nimi stał sobie jakby nigdy nic Jonathan. Jego postawa wyrażała pewność siebie i arogancję. Ubrany był na czarno. Miał na sobie skórzaną kurtkę, która przy każdym jego ruchu wydawała piskliwy odgłos. Jace stanął przed Clary chcąc ją odgrodzić od brata, a w razie czego i obronić przed nim. Gdyby tylko coś to dało?

-Witaj siostrzyczko. Stęskniłaś się? - spytał Jonathan. Jego twarz była rozciągnięta w złowieszczym uśmiechu. Z oczu biła mroczna czerń.

-Zostaw ją w spokoju! - krzyknął Jace.

Morgenstern zaśmiał się bez cienia wesołości. Zbliżył się. Clary przyjrzała się dokładniej jego oczom. Próbowała wychwycić w nich zieleń z jej snów, ale nic nie zobaczyła. Kiedy jej brat spostrzegł, że siostra przygląda mu się bacznie z troską w oczach jego wzrok na sekundę złagodniał. W oczach błysnął mu cień zieleni, lekki, ale zauważalny. Serce Clary zaczęło bić szybciej. Dziewczyna miała nadzieję na uratowanie brata. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.

-Clary powiedz temu idiocie, żeby się odsunął. Wiem, że ci na nim zależy, ale skrzywdzę go, jak nie będę miał wyboru.

Ruda wyszła przed Jace' a. Ten chciał ją zatrzymać, lecz ona pokręciła smutno głową i szepnęła:

-Ja muszę go uratować zrozum.

Jej brat uśmiechał się dumnie. Clary podeszła do niego i pozwoliła sobie położyć rękę na ramieniu. Szczęka Jace' a zgrzytnęła, a on sam rzucił się na Jonathana. Niestety nie dosięgła go jego pięść, ponieważ ani Morgensterna ani Clary już nie było. Rozpłynęli się w powietrzu. Zdezorientowany i wściekły na samego siebie obrócił się dookoła. Jak to możliwe? Przeczesywał wszystkie krzaki wierząc, że po Jonathan schował się gdzieś z Clary. Nie dawał za wygraną.

-Oni muszą gdzieś tutaj być - szeptał zdesperowany.

Zajrzał pod każdy krzak. Sprawdził każde drzewo. Nic. W końcu wyczerpany usiadł na ławce, na której nie tak dawno siedział z rudą i spojrzał w górę. W suficie była spora dziura wybita przez Morgensterna, odłamki szkła leżały dookoła Jace' a, lecz on nic sobie z tego nie robił. Przyglądał się gwiazdom, bardzo dobrze widocznym przez wybity sufit. Westchnął cicho i spuścił głowę podpierając ją rękami. Pierwszy raz kogoś pokochał. Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak przy niej. Ona go zmieniała. Zmieniała na lepsze. Właśnie dowiedział się, że Clary odwzajemnia jego uczucie, ale jego miłość odeszła. Została zabrana przez swojego brata do tego potwora, do Valentina. Pełna rezygnacji i bezradności łza pociekła po jego policzku. Pierwszy raz płakał od wielu lat. Wytarł ją pospiesznie i zacisnął dłonie w pięści marszcząc brwi.

-Znajdę cię. Nie poddam się tak łatwo - szepnął i ruszył do wyjścia.


***


   Czuła się jakby jej ciało chciało się rozerwać na strzępy. Brat nadal ściskał ją za ramię. Clary poczuła nagle zdziwiona, że wiruje, nie, oni wirują. Dookoła było czarno. Jakby spowijała ich mroczna mgła i ich gdzieś niosła. Wtedy mgła się rozwiała. Dziewczyna chciała się rozejrzeć i zobaczyć, gdzie jest, lecz jej nogi były jak z waty, a obraz się zamazywał. Przed upadkiem uchroniły ją jakieś silne ramiona. Spojrzała zamglonym wzrokiem na osobę, która ją trzymała. Tą osobą okazał się być Jonathan. Wydawało jej się, że patrzy na nią z troską, ale jak wzrok jej się pojawił na jego twarzy nie było żadnych uczuć, może tylko nuta zniecierpliwienia. Wpatrywała się w jego oczy, czarne jak węgiel. Tak bardzo pragnęła ujrzeć tą przepiękną zieleń. Niestety nie znalazła nic więcej, jak tylko czerń. Jonathan powoli się podniósł dalej trzymając ją za ramiona. 

-Co... co to było? Gdzie ja jestem? Jak się tu znalazłam? - zasypała go pytaniami. 

-Lubisz zadawać pytania co? - stwierdził. - Przeteleportowaliśmy się, jest to jedna z wielu moich mocy. Ty też je masz. Jesteśmy w drugiej, tajnej rezydencji Morgensternów. 

-A więc musi być tu też... - zaczęła. 

-Nasz ojciec? Tak jest tu i cię oczekuje - dokończył. 

Clary odskoczyła od niego jak oparzona. 

-Nie pójdę do niego! Nie chcę widzieć go na oczy! On porwał moją matkę! - krzyczała.

-Ciszej - syknął. - Tutaj ściany mają uszy, a wiedź, że Valentine nawet nie mrugnie okiem, kiedy będzie cię karać za znieważanie go. I nie twoją, lecz naszą matkę, jak to ujęłaś porwał. 

-I tak do niego nie pójdę - powiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. 

-Przykro mi nie masz wyboru, a poza tym to zachowujesz się strasznie dziecinnie - odrzekł i chwycił ją za ręce krępując je na plecach.

Dziewczyna nie mogła wydostać się z żelaznego uścisku brata. Nie miała wyboru. Musiała z nim pójść do ojca. Kroczyli przez kolejny korytarz. Wszystkie korytarze były wyłożone miękkimi dywanami, a na ścianach wisiały różne obrazy przedstawiające najczęściej Razjela. Clary stwierdziła, że rezydencja musi być ogromna. Doszli do wielkich drewnianych drzwi. Jonathan otworzył je i popchnął siostrę do środka zamykając za nimi drzwi. Pomieszczenie musiało być czymś w rodzaju gabinetu. Naprzeciwko drzwi było spore okna, a przed nim duże masywne biurko z ciemnego drewna. Było tu jeszcze trochę półek, na których stały książki i jeden regał stojący w rogu. Za biurkiem siedział barczysty mężczyzna. Valentine. Jego włosy były prawie białe. Oczy miał czarne, ale można było ostrzec w nich źrenicę, zapewne przez brązowe plamki przy nich. Jonathan stanął przy biurku i kiwając głową dał jej do zrozumienia, żeby podeszła bliżej. Clary powoli podeszła do krzesła stającego przed biurkiem. Starała się nie okazywać strachu, ale jej serce biło w zawrotnym tempie, a myśli tworzyły niepocieszające scenariusze. 

-Witaj Clarisso. Niezmiernie się cieszę, że w końcu tu jesteś. Nawet nie wiesz ile musiałem się natrudzić, aby znaleźć sposób w dostaniu się do Instytutu, ale było warto. 

Clary patrzyła na niego wrogo, mocno zaciskając wargi. 

-Gdzie jest moja matka? - wysyczała. 

Valentine zmarszczył brwi zdenerwowany. 

-Jak śmiesz odzywać się do mnie takim tonem. Może powinienem nauczyć cię dobrych manier? 

Domyślała się, co może to oznaczać. Kara, o której wspominał Jonathan. Teraz żałowała, że nie umie powstrzymać swojego języka od palnięcia czegoś nieodpowiedniego. Z opowieści Magnusa wiedziała już wcześniej, że Valentine od zawsze był niecierpliwy i nie znosił, gdy ktoś go nie szanował. Jonathan stojący do tej chwili nieporuszony spojrzał niedowierzająco na ojca. Przeniósł swój wzrok jeszcze na oczy swojej siostry wyrażające strach i ponownie skierował spojrzenie na Valentina. 

-Ojcze chyba nie mówisz... - zaczął. 

-Ktoś musi ją nauczyć, jak ma się zwracać do swojego ojca! - przerwał mu. 

-Ale ojcze zrozum ją. Ona musi się bardzo martwić o swoją matkę, dlatego nie może powstrzymać emocji. Pozwól, że dopilnuję, aby jeszcze dziś poznała wszystkie zasady tu panujące. 

Valentine zamyślił się chwilę, rozważając słowa swojego syna. 

-No dobrze, ale jak jeszcze raz powtórzy się coś takiego to nie będę taki pobłażliwy. A teraz wyjdźcie! 

Morgenstern usiadł ciężko na krześle, kiedy Jonathan wyszedł w ekspresowym tempie z gabinetu chwytając po drodze roztrzęsioną Clary i ciągnąc ją za sobą. Szli w ciszy. Chłopak wyraźnie był zły, a może nawet wściekły. Dziewczyna zaś nadal nie mogła pozbierać się po tym wszystkim. Na samą myśl o jakiś torturach wymyślonych przez Valentina przeszły ją dreszcze. Dopiero wtedy jej brat skupił na niej wzrok. Zdjął swoją kurtkę i zarzucił ją na jej plecy. 

-Zimno ci? - spytał próbując opanować głos, jednak było w nim słychać złość. 

-Nie, ale dzięki - powiedziała otulając się jego kurtką. - Jesteś na mnie zły? - dodała po chwili. 

-A jak myślisz?! Przecież ci mówiłem, że Valentine nie lubi, jak się zwraca do niego w ten sposób. Także uważaj, bo drugi raz się za tobą nie wstawię - powiedział wściekły. 

-Wcale nie musisz - odparła również zła przyspieszając kroku. 

Resztę drogi przebyli w ciszy. Clary szła trochę z przodu, dlatego, gdy Jonathan gdzieś skręcał musiała się wracać. Na prawdę myślała, że zmienienie go pójdzie jej łatwiej. Jak bardzo się myliła, jednak nie zamierza się poddać. Zawsze chciała mieć starszego brata, więc nie może stracić tej szansy. Zatrzymała się, gdy poczuła pociągnięcie za ramię. Jej brat stał przed jakimiś drzwiami, zapewne do jej nowego pokoju, a może raczej więzieniu. Zdjął rękę z jej ramienia i otworzył drzwi. 

-To będzie twój nowy pokój - powiedział obojętnie. - Ubrania masz w szafie. Mam nadzieję, że rozmiar będzie dobry. 

    Clary weszła do środka. Pokój był przyzwoitych rozmiarów. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno z fioletowymi zasłonami. Największą część łóżka zajmowało dwuosobowe łóżko z baldachimem, na którym leżało mnóstwo poduszek. Ściany miały lawendową barwę. Meble były zrobione z jasnego drewna. Na biurku leżały nawet przybory malarskie. Żyrandol miał zdobienia w postaci małych kryształków. Na lewo od drzwi wejściowych, a naprzeciwko łóżka były drzwi do łazienki. Clary nie chciało się już sprawdzać jej wyglądu. Była wykończona. Położyła się na łóżku i spojrzała na brata stojącego w drzwiach. 

-Jest przytulny i ładny. Szkoda tylko, że jest więzieniem. 

Wzrok Jonathana złagodniał. Wszedł powoli do pokoju zamykając drzwi i usiadł na łóżku koło Clary. Spojrzał na nią. Jego jasne włosy bardzo podobne do tych, które posiadał Valentine opadły mu na oczy. Odgarnął je niecierpliwym ruchem. 

-Nie mów tak. To jest twój dom. Jesteś z rodziną, powinnaś się cieszyć. 

-Tak - odparła smutno. - Nie jesteś taki zły? 

-Co? spytał zdziwiony. 

-Nie jesteś takim złym bratem, jak myślałam. 

Popatrzył na nią zdumionym wzrokiem. Widocznie nie mógł uwierzyć w jej słowa. Wtedy stało się coś niesamowitego. Jego oczy przybrały barwę ciemnej zieleni. Clary otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się. 

-Twoje oczy - powiedziała i go przytuliła. 

Jonathan odwzajemnił uścisk, lecz po chwili odepchnął ją od siebie i wstał szybko. Patrzył na nią gniewnym wzrokiem. Po zieleni nie było ani śladu, a na twarzy dziewczyny widniało ogromnie zdumienie pomieszane ze smutkiem i zawodem. 

-Nigdy więcej tego nie rób! - krzyknął i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. 

Zrezygnowana Clary opadła na miękkie poduszki. Samotna łza pociekła po jej policzku. Dlaczego on nie da sobie pomóc? A może ten demon jest za silny nawet na ich dwoje? A co jeśli...? Z rozszalałymi nadal myślami odpłynęła w sen. 

   Siedziała na ławce w parku i się śmiała. Obok niej siedział Jonathan. Spojrzała szybko w jego oczy. Uspokoiła się widząc znajomą zieleń. Przytuliła brata mocno do siebie. Odwzajemnił gest. 

-Dlaczego nie pozwalasz mi sobie pomóc? - spytała zrozpaczona.

-Ale ja chcę, żebyś mi pomogła. Niestety jeśli chcesz, żebym był taki. - Wskazał na siebie. - Musisz być cierpliwa i obdarowywać tamtego potwora uczuciami. Uczucia wszystko zrobią, trzeba tylko trochę czasu. Po paru dniach sama zobaczysz pierwsze efekty. Jednak musisz na mnie uważać, bo jak jestem zły mogę być nieobliczalny. Nie zdołam tego powstrzymać, dlatego musisz uważać. Nie darowałbym sobie do końca życie, gdyby coś ci się stało z mojej winy. Obiecujesz mi, że będziesz uważać? 

-Obiecuję - szepnęła. 

Odsunęła się od niego i wstała. Nagle niebo pociemniało. Clary ze strachem spojrzała na Jonathana. 

-Co się dzieje? - spytała. 

-Idzie po mnie - szepnął jakby do siebie. 

-Ale k... - Nie dokończyła, bo koło jej brata pojawiła się jakaś istota stworzona z mgły. Patrzyła na nią swoimi żółtymi ślepiami i wystawiła swoje ostre, jak igły zęby.

   Clary zaczęła kaszleć, gdy odór zgnilizny wdarł się do jej nozdrzy. Patrzyła z osłupieniem, jak bestia krępuje Jonathana, a ten zdesperowany próbuje się wyrwać. Jednak mu się to nie udaje. 

-Nie zdołasz go uratować. On jest mój! - wysyczał demon i wbił swoje długie oraz ostre pazury w pierś chłopaka. 

Nie minęła chwila, gdy białą koszulę Jonathana splamiła krew. Spojrzał pełnym smutku, nadziei i bezradności wzrokiem na Clary. Ona zaś nie mogła się ruszyć. Patrzyła przerażona na powiększającą się szkarłatną plamę na koszuli brata. Była jak sparaliżowana. Dopiero kiedy z ust chłopaka wypłynęła krew i opadł on na ziemię odzyskała mowę i swobodę ruchu. 

-Nie! Nie! Nie! - krzyczała. 

Upadła na kolana i poczołgała się w stronę trupa. Nie widziała już prawie nic przez wciąż napływające łzy. Chwyciła zimną rękę brata i ścisnęła ją mocno. Nie mogła pohamować szlochu. Demona już nie było, a na niebie znowu świeciło słońce. Krzyknęła pełna rozpaczy w przestrzeń. 

   Obudziła się zlana potem. Dotknęła swoich policzków, które były mokre od łez. Otarła je rękawem bluzki. Spojrzała na siebie. Spała w ubraniu i na dodatek nie brała prysznica. Westchnęła i usiadła ciągle myśląc o tamtym demonie. Podkuliła nogi i chwyciła je rękami szlochając. Nagle zesztywniała uświadamiając sobie, że nie jest sama w pokoju. Krzyknęła przerażona, gdy odwróciła głowę i ujrzała...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie. :D  Jak myślicie kogo Clary zobaczyła? A co myślicie o Jonathanie i całej tej sytuacji? Ogólnie jak się wam rozdział podobał?  Zachęcam do komentowania.

Pozdrawiam :*

środa, 13 maja 2015

Rozdział 19: Niespodzianki

   Clary nie orientowała się gdzie idą, ale nie schodzili na dół, ani nie wchodzili na górę. Ciągle są na pierwszym piętrze. Z uśmiechem na twarzy szła kierowana przez Jace' a. Chciała iść dalej, lecz blondyn się nie poruszył. Zatrzymali się. Nie mogła już wytrzymać. Chciała wiedzieć co takiego chciał jej pokazać i dlaczego zakrył jej oczy. Dawne zmartwienia zniknęły. Pozostała tylko nienasycona ciekawość. Wtedy chłopak opuścił ręce ukazując dziewczynie nieduży pokój. Był to zwykły pokój, natomiast to co się w nim znajdowało poruszyło ją do łez. W pomieszczeniu były trzy sztalugi z naciągniętym płótnem. Na podłodze znajdowały się różne farby i różnych kształtów palety. Ściany miały barwę bladej żółci. Szczęśliwa odwróciła się w stronę Jace' a. Stał i przyglądał się jej z serdecznym uśmiechem. Nie wytrzymała i rzuciła się na niego. Przytuliła go najmocniej jak umiała, ale wiedziała, że on i tak nie poczuje bólu. Blondyn odwzajemnił jej uścisk. Clary płakała mu w koszulkę. Były to łzy niewyobrażalnej radości. Gdy opanował już trochę emocje odsunęła się od niego wciąż mając łzy na policzkach.

-Ale skąd wiedziałeś? - spytała.

-Pytałem Isabelle chyba z godzinę, co lubisz. Rozumiesz nie chciała mi tego powiedzieć - stwierdził urażony.

-To... to jest niesamowite. Musiałeś dużo na to wydać. - Uśmiech zszedł z jej ust.

-Dla ciebie wszystko.

-Co? Ale dlaczego dla mnie? - Czuła się tak jakby stado motyli chciało się wydostać na zewnątrz uderzając swoimi skrzydłami w jej żebra.

Zawahał się z odpowiedzią. Na jego twarzy wykwitł grymas. Potarł ręką kark.

-Bo... wiesz ja... - dukał. Wziął głęboki oddech i powiedział. - Od naszego pierwszego spotkania coś do ciebie czułem, a z każdym dniem to uczucie wzrastało. Nie wiedziałem jak ci to powiedzieć. Pierwszy raz się tak czułem. Clary musisz mi uwierzyć. Bo... ja... ja cię kocham.

Czekał na jej reakcję, lecz ona nic nie mówiła. Stała z otwartymi ustami i się w niego wpatrywała jakby był widmem. W końcu otrząsnęła się i przybliżyła do niego. On też się zbliżył. Ich twarze dzieliły milimetry. Clary przebiła barierę dzielącą ich usta. Zawiesiła swoje ręce na jego karku. Jace włożył swoje dłonie w jej rude włosy. Przechylił głowę pogłębiając pocałunek. Napierał językiem na jej wargi, a ona je rozchyliła. ich pocałunek był namiętny, ale zarazem delikatny. Clary jeszcze nigdy nie czuła się tak wspaniale. Oderwali się od siebie, gdy zabrakło im powietrza. Dziewczyna położyła swoją głowę na jego piersi. Przytuliła go do siebie i wciągnęła jego cudowny zapach. Podniosła głowę, by na niego spojrzeć. On także na nią spojrzał. Utonęła w jego złotych tęczówkach. Przybliżyła swoją twarz do jego i posłała mu szybkiego całusa.

-Ale mnie nie wykorzystasz jak inne? - spytała cicho.

Jace zesztywniał. Obawiała się, że powie jej, że ona nie jest nikim wyjątkowym, więc dlaczego z nią ma postąpić inaczej?

-Oczywiście, że cię nie wykorzystam. Clary. Rozumiesz, ja się po raz pierwszy zakochałem. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nie myśl nigdy o tym, ani o przeszłości. Byłem młody i bardzo głupi. Najwyraźniej szukałem w tamtych dziewczynach ciebie. I w końcu cię znalazłem.

Z policzków Clary znowu pociekły łzy. Ich usta połączyły się w pocałunku. Tym razem był on mniej natarczywy i wydawał się bardziej intymny. Kiedy odsunęli się od siebie Jace pociągnął rudą do wyjścia. Na korytarzu spojrzał na zegarek i się uśmiechnął.

-Gdzie mnie znowu ciągniesz? - spytała

-Chodź musisz jeszcze coś zobaczyć - powiedział w tym samym czasie.

Oboje się zaśmiali. Po chwili już trochę uspokojeni kontynuowali rozmowę.

-Ale nie zakryjesz mi tym razem oczu? - jęknęła. Nie lubiła bowiem, kiedy nie widzi, gdzie idzie.

-Oczywiście. No chodź, bo nie zdążymy.

   Clary patrzyła uważnie, gdzie idą, chcąc zapamiętać drogę. Była bardzo ciekawa, co on znowu wymyślił. Jeszcze chyba nigdy nie doświadczyła dwóch niespodzianek jednego dnia. No może w urodziny, ale to się nie liczy. Weszli po kręconych metalowych schodach. Jace zatrzymał się u szczytu i otworzył drzwi przepuszczając Clary przodem. Zaraz po wejściu do pomieszczenia poczuła intensywną woń kwiatów. Rozejrzała się dookoła. To było piękne. Wszędzie kwiaty, krzaki, małe drzewka. Większości z tych roślin nigdy w życiu nie widziała. Uroku temu miejsca dodawał także szklany sufit i ściany. Na niebie lśniły miliony gwiazd. Odetchnęła głęboko i się szeroko uśmiechnęła. Jej serce biło w zawrotnym tempie. Jednak się myliła co do Jace' a. Najwyraźniej mógł on być czuły, miły i po prostu ludzki. Odwróciła się do niego, lecz nie zdołała tego zrobić, ponieważ on przytulił ją od tyłu i muskał swoim nosem jej policzki. Po chwili się odsunął i chwycił Clary za rękę. Ruszyli wąskim chodniczkiem. Nad nimi zwisały drzewa podobne do wierzb, jednak nimi nie były. Dotarli do ławki i na niej usiedli. Dziewczyna wtuliła się w blondyna, a on objął ją i splótł swoje palce na jej brzuchu.

-Tu jest przepięknie - powiedziała Clary.

-Wiedziałem, że ci się spodoba - odrzekł.

Trwali tak jakiś czas w ciszy, zatopieni we własnych myślach. Clary myślała o tym co zwykle, ale tym razem do jej myśli wkradł się Jace i zajął je całkowicie. Wyobraziła sobie co by było, gdyby Valentine ich dopadł. Jej uśmiech zrzedł. Nie może na to pozwolić. Nie może pozwolić, aby któremuś z jej bliskich stała się jakaś krzywda. Nagle sobie coś przypomniała.

-Jace? - spytała.

-Hmm? - mruknął.

-Dlaczego boisz się kaczek?

-Co? Skąd to wiesz? - Spojrzał na nią zdziwiony.

-Isabelle się wygadała. - Uśmiechnęła się do niego. - Więc?

Ociągał się z odpowiedzią. Bardzo się tego wstydził. Jest najlepszym Nocnym Łowcą, doskonałym wojownikiem i w dodatku przystojnym. Gdyby inni dowiedzieli się, że się boi kaczek zepsułby sobie reputację. Niecierpliwie spojrzał na zegarek i gdy wskazywał on 23:59 odetchnął z ulgą i się uśmiechnął.

-Bardzo chętnie opowiedziałbym ci ten horror, ale nie w tej chwili. Patrz. - Wskazał palcem na spory krzak obok ławki.

-Co... - zaczęła i momentalnie przerwała.

Bijący zegar oznaczał północ. Zielone pączki na krzewie rozwinęły się momentalnie i zaczęły jakby pękać, wysypując żółty, błyszczący pyłek. Kwiaty wyglądały magicznie. Clary wydawało się jakby żyły one własnym życiem. Patrzyła ciągle w średniej wielkości kwiaty koloru fioletowo-różowego. Były niesamowite. Po paru minutach zaczęły więdnąć, a płatki opadać. Dopiero teraz ruda zorientowała się, że po raz kolejny płacze ze szczęścia. Stanął przed nią Jace z szczerym uśmiechem na twarzy. Nie mogąc się powstrzymać dziewczyna pocałowała go. Blondyn przygryzł jej dolną wargę. Oddychali nierówno, z każdą chwilą ich pocałunek stawał się głębszy. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy zabrakło im powietrza. Ich oczy były pociemniałe od pożądania.

-Te kwiaty rozkwitają codziennie o północy. Chciałem, abyś to zobaczyła - powiedział dysząc ciężko.

-Często tu przychodzicie? - spytała opanowanym już trochę głosem.

-Nie. W sumie to nikt tu nie przychodzi oprócz mnie. Hodge woli siedzieć w bibliotece lub swoim gabinecie, a Izzy, Alec i Max mają alergię na pyłki.

-Chyba to będzie jedno z moich ulubionych miejsc tutaj. Zaraz jaki Max?

-Nie poznałaś go jeszcze? - W odpowiedzi pokręciła głową. - Cóż musieliście się mijać. Jutro was poznam, jest to brat Izzy i Aleca, ma 10 lat.

-Byłoby miło go poznać.

   Nagle szkło na suficie tuż nad nimi pękło. Jace ochronił Clary swoim ciałem przed spadającym szkłem, a ona skuliła się w jego ramionach. Usłyszeli za sobą głośne tupnięcie. Ktoś wskoczył do środka. Powoli odsunęli się od siebie i spojrzeli na intruza. Jace napiął wszystkie mięśnie i przybrał groźny wyraz twarzy, a Clary pobladła. Nie mogła w to uwierzyć.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No więc jest kolejny rozdział. Piszcie co o nim sądzicie. Jak myślicie, kto wpadł do oranżerii? :D  

Pozdrawiam :*  

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 18: Simon?!

   Wtedy ktoś pisnął przeraźliwie. Ciągle przytuleni do siebie podnieśli wzrok, by ujrzeć uradowaną Isabelle, która piszczała i skakała radośnie. Clary natychmiast odsunęła się od Jace' a speszona. On zaś wydawał się być zadowolony i może nawet trochę rozbawiony całą tą sytuacją. Opadł się wygodnie o ławkę i splótł ręce na swoim karku. Nogi wyciągnął daleko przed siebie. Na ustach błądził mu zadziorny uśmieszek.

-Wiedziałam - piszczała Isabelle.

-Ale co wiedziałaś? - spytał Jace jakby nigdy nic.

-Że jesteście razem - odparła zachwycona.

Clary w tamtym momencie zrobiła się czerwona na twarzy, a na twarzy miała wypisane zdziwienie. Jace z resztą nie wyglądał lepiej. No może lepiej, ponieważ nie miał rumieńców. Spojrzeli najpierw po sobie, a potem nadal zszokowani na czarnowłosą.

-No co się tak na mnie patrzycie? - spytała zbita z tropu.

-Izzy bo wiesz... - zaczęła cicho Clary.

-My nie jesteśmy razem - dokończył Jace pewniejszym głosem.

-Ale jak to przecież... - Na twarzy Isabelle wypisany był zawód i lekkie zdziwienie. - Dobra nie ważne. Patrz Clary jakie fajne buty sobie kupiłam.

Wyjęła z reklamówki pudełko po czym je otworzyła. Wyciągnęła z niego łososiowe szpilki.

 Clary nie lubiła butów, ale musiała przyznać, że te były piękne. Dotknęła delikatnie ćwieków na szpilce. Były ostre i metalowe.

-Izzy nie wierzę, że to mówię, ale te buty są cudowne! - wykrzyknęła Clary.

-Jest przecena. Chodź! Dla ciebie też coś znajdziemy. - Zaczęła ciągnąć ją w stronę sklepu.

   Jace przyglądał się im z rozbawieniem. Również podniósł się z ławki i chciał zbliżyć się do dziewczyn, ale przeszkodził mu w tym jakiś chłopak, który z impetem przytulił Clary prawie ją przewracając. Zdziwiona dziewczyna najpierw nie odwzajemniła uścisku, ale gdy zobaczyła kto ją obejmuje także przytuliła chłopaka. Jace zatrzymał  się w pół kroku patrząc oszołomiony to na dziewczynę to na chłopaka.

-Simon nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę - szepnęła z twarzą na jego koszulce.

-Ja też się cieszę. Tylko gdzie ty byłaś? I dlaczego nie dzwoniłaś? A co się stało z twoim domem? Obawiałem się najgorszego. - Zasypał ją masą pytań.

Clary na początku nie odpowiedziała. Chciała spokojnie wszystko sobie poukładać. I wtedy zaciekawiona, a jednocześnie przerażona jego jednym z pytań odparła:

-Z moim domem? A co z nim jest nie tak?

-To ty nie wiesz? - W odpowiedzi pokręciła głową. - Jest zniszczony, obrazy są poszarpane, ściany poobdzierane z farby. Twój dom wygląda jak pobojowisko.

Dziewczyna nie była w stanie wymówić ani słowa. Patrzyła z lekko otwartymi oczami i ustami na swojego przyjaciela. Jednak on nie patrzył już na nią tylko na Isabelle. Nagle podbiegł do niej i ją pocałował. Szok na twarzy Clary się powiększył. O co chodzi? I wtedy zrozumiała. Tym Przyziemnym, o którym mówiła Isabelle był Simon.

   W centrum handlowy spędzili jeszcze dwie godziny przebywając głównie w kawiarni. Simon opowiedział wszystko co wiedział o zaginięciu Clary i stanie jej domu. Pożegnawszy się z Lewisem poszli w stronę Instytutu. Jace cały czas trzymał się na dystans. Clary zdenerwowało jego zachowanie, ale zarazem zasmuciło. Nie wiedziała dlaczego, przecież nic do niego nie czuje. Są tylko przyjaciółmi... przyjaciółmi... przyjaciółmi. To ostatnie słowo ciągle dźwięczało jej w głowie. Wtedy zrozumiała, że zakochała się w Jace' ie. Nie zauroczyła, nic z tych rzeczy. Ona się zakochała! Zakochała się w typowym podrywaczu. Wiedziała, że taka miłość nie będzie istnieć. Gdyby się z nim związała to pobawiłby się nią i rzucił jak inne albo w ogóle by jej nie chciał. Ta myśl ją przybiła. Dlaczego to zawsze musi być ona? Czego wszystkie nieszczęścia muszą spadać właśnie na nią? Jej matka zaginęła, dowiedziała się, że nie jest normalnym człowiekiem, ,,musi" pomóc brat, a w dodatku zakochała się w Jace' ie.

-Gorzej już chyba być nie może - szepnęła cicho wkładając ręce w kieszenie bluzy.

-Co? - Aż podskoczyła słysząc głos Jace' a tuż obok jej ucha.

-Co? - powtórzyła bezmyślnie zatrzymując się.

-Co od czego nie może być gorsze? -spytał.

-Nie nic - wyszeptała i zaczerwieniła się.

-Słodko się rumienisz - powiedział i poszedł dalej za Isabelle.

Stała jeszcze chwilę wpatrując się w plecy blondyna. To co powiedział było... Nie! To nie było nic takiego. On mówi to pewnie każdej, a ona mu nie ulegnie. Pobiegła szybko w kierunku oddalających się przyjaciół. Resztę drogi przebyli w ciszy. Niebo zaczęło się robić szare. Ewidentnie zbierało się na deszcz. Jak dobrze, że byli już w Instytucie. Każdy poszedł w swoją stronę. Isabelle do kuchni, Jace do sali treningowej, a Clary do swojego pokoju. Po drodze wyjęła zakupiony szkicownik i przybory do rysowania. Nie było tego dużo. Nie chciała, aby Izzy się wytraciła. Kupiła szkicownik, pięć ołówków różnej twardości, temperówkę, gumkę i komplet kredek. Po wejściu do pokoju położyła się na łóżku i chwyciła do ręki ołówek otwierając szkicownik. Z każdym ruchem jej dłoni powstawała kolejna idealna linia. Linie łączyły się w nos, usta, a w końcu twarz i włosy. Spojrzała na nieskończony szkic. Przedstawiał on... Jace' a. Zdenerwowana wyrwała kartkę, zmięła w kulkę i rzuciła w ścianę. Nie mogła przestać o nim myśleć. Mimo wszystko ponownie przytknęła ołówek do kartki i zaczęła kolejny rysunek. Nie przedstawiał on Jace' a, lecz jej brata. Miał on szeroki uśmiech na twarzy, a jego włosy były słodko zmierzwione. Koło oczu w barwie intensywnej zieleni miał małe zmarszczki. Wyglądał przyjaźnie, jak wymarzony brat, który w dodatku był piękny. Clary spojrzała jeszcze raz smutno na swój rysunek. Od zawsze chciała mieć brata. Uśmiechnęła się smutno. Nie usłyszała jak ktoś wchodzi do pokoju. Czując czyjąś rękę na ramieniu upuściła szkicownik na łóżko, a jej oddech stał się głęboki i nierówny. Odwróciła się i zobaczyła Jace' a, który patrzył na nią z rozbawieniem. Chwyciła się prawą ręką za serce i popatrzyła na chłopaka złowrogo.

-Prawie przez ciebie zawału dostałam. Nie umiesz pukać do drzwi?! - warknęła.

-Pukałem - odparł. - Musiałaś nie słyszeć.

Clary zmieszała się.

-A...Przepraszam. - Spuściła wzrok.

-Nic się nie stało - powiedział wesoło Jace zaglądając jej przez ramię. - Co narysowałaś?

-Nie co tylko kogo? - Pokazała mu rysunek. - Narysowałam swojego brata.

-Nie wygląda jak on - skrzywił się na myśl o tamtym psychopacie. - On ma czarne oczy i na pewno nie uśmiechnąłby się w ten sposób.

-Dobra nie ważne - skwitowała smutno.

-Chodź. - Wyciągnął do niej rękę.

Przyjęła ją ostrożnie. Blondyn pociągnął ją w górę i już po chwili stała obok niego trzymając go za rękę. Spojrzała na niego. Miał rozweselony uśmiech. Nie był on w żadnym razie złośliwy. Spodobało jej się to.

-Ale gdzie idziemy? - spytała.

Położył jej ręce na oczy i zaczął prowadzić w stronę drzwi. Clary potykała się o własne nogi śmiejąc się przy tym. Po zamknięciu drzwi nogą, Jace udał się ze ,,ślepą" Clary korytarzem.

-Zobaczysz - szepnął jej do ucha.



------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hej. W końcu mam czas dodać cokolwiek. Jak myślicie dokąd zaprowadzi ją Jace? Zachęcam do komentowania.

 Pozdrawiam ;)

środa, 6 maja 2015

Rozdział 17: Przeprosiny

   Clary czuła się beznadziejnie. Dlaczego ona w ogóle przejmuje się jego słowami? Nie umiała znaleźć odpowiedzi na to istotne pytanie. Jego słowa bardzo ją zabolały, a najgorsze było to, że miał racę. W końcu kto mądry idzie za jakimś pieprzonym szeptem? Dochodziła już ósma. Siedziała na łóżku odświeżona i przebrana w codzienne ubrania. Musiała iść na śniadanie, bo jak nie pójdzie zaczną zadawać jej pytania, na które czasami sama nie wie czy zna odpowiedź. Stanęła przed lustrem. Próbowała się przekonująco uśmiechnąć. Nie wychodziło jej to za dobrze. Czuła się jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Przypomniał jej się niedawny sen. Matka, Valentine, jej wychudzona i brudna twarz... Potrząsnęła energicznie głową. Nie! Ona na pewno jest cała i zdrowa. Z tego co wiedziała Valentine nawet po przemianie kochał jej matkę, ale przez te parę godzin jej myśli tworzyły coraz mroczniejsze scenariusze. Ponownie się uśmiechnęła i stwierdziła, że nie jest tak źle. Powinni się nabrać. Z tą myślą wyszła z pokoju. Bardzo się cieszyła, że ma doskonałą pamięć, ponieważ gdziekolwiek chciałaby się udać, nie musiała nikogo pytać o drogę.
   W kuchni byli wszyscy oprócz szefa Instytutu. Nie patrząc na nikogo dziewczyna wzięła miskę i butelkę z mlekiem. Usiadła przy stole nadal nie zwracając uwagi na swoich towarzyszy. Nalała sobie mleka do miski i wsypała do niej również płatki, które leżały już na stole. Zapomniała łyżki, musiała się wrócić do szafki koło zlewu, przy którym aktualnie stał Jace. Mówi się trudno. Podniosła się z krzesła i szybko podeszła do szafki otwierając ją. Czuła na sobie wzrok blondyna. Próbowała nie zwracać na to uwagi. Było to trudniejsze niż mogłaby przypuszczać. Dzierżąc w ręku łyżkę spojrzała na Jace' a. Tak jak myślała on też na nią patrzył. Mogłaby przysiąc, że widziała w jego oczach wyrzuty sumienia, tylko dlaczego. Czy to przez to, jak wczoraj na nią nakrzyczał? Pewnie chodziło o coś innego. Odetchnęła lekko i zaczęła jeść śniadanie. Panowała niezręczna cisza, którą przerwała Isabelle.

-Clary co powiesz na zakupy? - spytała.

Clary nie lubiła zakupów, ale pomyślała o przyborach do rysowania. Postanowiła zgodzić się i po zakupach udać się do swojego domu po swoje najpotrzebniejsze rzeczy.

-W sumie to nawet nie jest taki zły pomysł - odpowiedziała.

-Dziewczyno, nawet nie wiesz na co się piszesz. Zakupy z Isabelle to tortury - rzekł Alec nachylając się lekko w stronę rudej.

Isabelle pacnęła brata lekko w ramię udając obrażoną. Alec tylko podniósł ręce w geście poddania i uśmiechnął się promiennie.

-Mi nie tyle chodzi o zakupy ile o zabranie swoich rzeczy z mojego domu - sprostowała Clary.

-No to postanowione. - Ucieszyła się Isabelle.

Resztę śniadania minęło przyjemnie. Rozmowy właściwie o niczym, śmiechy, żarty. Tego Clary brakowało. Jednak czerwień nie opuszczała jej policzków, ponieważ Jace cały czas patrzył na nią. Nawet nie próbował tego ukryć. Dziewczyna nie miała zielonego pojęcia o co mu chodzi. Miała coś na twarzy czy co? Postanowiła nie zawracać sobie tym głowy.
   Godzinę po śniadaniu Isabelle była już w pokoju Clary. Rudowłosej dzięki jej nowej przyjaciółce naprawdę poprawiał się humor. Ten zastrzyk normalności był bezcenny. Przy niej choć na chwilę mogła się odciąć od problemów. Mniej więcej o godzinie jedenastej udały się na miasto. Oczywiście Jace chciał iść z nimi. A ku zdziwieniu Clary Isabelle zgodziła się bez zbędnych pytań. Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Brakowało jej już tylko docinek ze strony Jace' a. Ale mimo wszystko milczała nie chcąc palnąć coś, czego później będzie żałować.

-No ogniczku, więc co będziesz chciała sobie kupić? Bo chyba nie sukienkę? - zadrwił.

Znajdowali się teraz na chodniku w drodze o centrum handlowego. W Clary aż się zagotowało. Dziewczyna zacisnęła mocno wargi i raptownie się zatrzymała na jego słowa.

-Czy ty coś sugerujesz?! - Puściła swoje przezwisko wypowiedziane przez tego idiotę mimo uszu.

On ruszył dalej z rękami uniesionymi w geście poddania i złośliwym uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy. Isabelle była już za rogiem i czekała na nich tam. Widząc nachmurzoną minę Clary i uśmiech Jace' a uniosła pytająco brwi. Blondyn tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej, zaś Clary nie powiedziała nic. Po około pięciu minutach byli na miejscu. Isabelle od razu poleciała do sklepów z butami. Jace usiadł na pobliskiej ławce i patrzył wyczekująco na Clary klepiąc miejsce obok siebie.

-Nie wierzę, że po tym wszystkim to robię - szepnęła na tyle cicho, aby Jace jej nie usłyszał.

Usiadła koło chłopaka, lecz w pewnej odległości. Jednak tak jak się spodziewała jej towarzysz sam się do niej przysunął. Fuknęła zirytowana, a on spojrzał na nią pytająco.

-Jesteś zła? Ja chciałem... - zaczął.

Odwróciła się do niego gwałtownie. Jej twarz wyrażała niedowierzanie i gniew.

-Ty się jeszcze masz czelność pytać czy jestem zła?! Jak możesz?! - Chciała już wstać i potowarzyszyć Isabelle, ale Jace chwycił ją za rękę i z powrotem pociągnął na ławkę.

 Prędkość sprawiła, że Clary wylądowała nie na ławce, a na kolanach chłopaka. Szybko z niego zeszła i usiadła na ławce. Spojrzała na niego wrogo, ale on nie patrzył na nią. Miał dziwny wyraz twarzy. Dziewczynie wydawało się, że zmaga się z tym co ma jej powiedzieć. Odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy. Zatopiła się w jego oczach, ale szybko się ocknęła. Ona nie może się poddać jego urokowi, bo nie zamierza potem leczyć złamanego serca.

-Clary, ja chciałem tylko... - Widać było, że nie za bardzo wie, jak jej to powiedzieć. - Chciałem po prostu cię przeprosić. Rzeczywiście zachowałem się wczoraj jak pieprzony dupek, a nawet gorzej. Nie proszę cię o wybaczenie, ale musiałem cię przeprosić. Źle się czułem z tym co ci powiedziałem. - Zaśmiał się. - Nie wierzę, że zdołałem ci to powiedzieć. Wierz albo nie, ale jeszcze nigdy nikogo nie przepraszałem.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, a jej warga lekko zadrżała. Czuła, że mówi szczerze. Zdziwiło ją, że jeszcze nigdy nikogo nie przepraszał. Czy miała się przez to czuć wyjątkowa. Nie! O czym ona myśli?! To, że ją jako pierwszą przeprosił w swoim życiu nic nie znaczy. To tylko zwykłe ,,przepraszam" , ale mimo wszystko poczuła w środku ciepło, które rozeszło się po całym jej ciele. Uśmiechnęła się do niego.

-Wybaczam ci, ale jeśli jeszcze raz powtórzy się coś podobnego to obiecuję, że cię uderzę. Mocno.

Tym razem Jace otworzył szeroko oczy. Wyrażały one niedowierzanie i wdzięczność. Też się uśmiechnął.

-Nawet nie wiesz jak mi ulżyło. Dziękuję. - Rozłożył szeroko ręce jakby chciał ją przytulić.Siedział jednak na swoim miejscu. Widać było, że nie chce się narzucać. Clary zaśmiała się cicho i przysunęła do Jace' a przytulając go. Blondyn zanurzył swój nos w jej ognistych włosach.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Miał być dłuższy :/ Jednak postanowiłam mimo wszystko dodać go, ponieważ jutro nie będę miała raczej możliwości napisania reszty (nauka). A drugim powodem jest rzadkie dodawanie rozdziałów. Także nie wiem, jak wy, ale ja wolę dodać krótszy, lecz wcześniej, niż dłuższy, ale bardzo późno. Czekam na wasze opinie i do następnego. ;*

wtorek, 5 maja 2015

Liebster Blog Award x2

 
 Bardzo dziękuję za ponowne nominacje. 
Nominowały mnie: 
-Madeleine  - oto jeden z jej blogów http://world-of-shadows1.blogspot.com/search?updated-max=2015-04-26T08:33:00-07:00&max-results=7
-Veronica Hunter - jeden z jej blogów http://diabelskie-maszyny-inna-historia.blogspot.fi/2015/05/lba.html
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Pytania od Veronica Hunter:
 
 
1. Dlaczego założyłe/aś bloga?
 
Szczególnie przez namowy przyjaciół, którzy namawiali mnie do tego, ponieważ ,,mam talent", ale także dlatego, że czytałam wiele wspaniałych blogów i postanowiłam też podzielić się moją hostorią. 
 
2. Co czujesz, kiedy czytasz romantyczną scenę?
 
To zależy, ale zwykle, jeśli jest to moja ulubiona para w książce, czuję się, jakbym to ja doznawała tych rozkoszy :3
 
3. Twoja ulubiona postać z książki?
 
Niestety nie mogę wybrać, bo wszystkie kocham. :(  Jednak napiszę moją ostatnią miłości, czyli Evan z ,,Oddychając z trudem" 

4. Twój ulubiony kolor?
 
Czarny i zielony ♥ 
 
5. Które danie z kuchni Włoskiej jest twoim ulubionym?
 
Chyba pizza :D 
 
6. Lubisz owoce morza?
 
Nie zabardzo:/ 
 
7. Pizza czy Hamburger?
 
Pizza ;) 
 
8. Pepsi czy Cola?
 
Nie lubię tego typu napoi, ale dobrze wybiorę. Więc będzie to Cola. 
 
9. Co lubisz robić w wolnym czasie?
 
Wychodzić z przyjaciółmi, słuchać muzyki, czytać, rysować lub pisać. ♥♥♥♥
 
10. Twoje ulubione dzikie zwierzę?
 
Gepard, ponieważ jest zarazem piękny i groźny  oraz ciekawe są mity co do jego czarnych lini wzdłuż  pyska. 
 
11. Ulubiony kwiat?
 
Konwalia i róża :* 
 
 
 
 Pytania od Madeleine:
 
1. Jaką ludzką wadę uważasz za najgorszą?
 
Zdecydowanie fałszywość, nieszczerość. Takich ludzi po prostu nie toleruję i nie umiem zrozumieć. 
 
2. Chciałabyś przenieść się do świata przedstawionego w jakiejś książce? (jakiej i dlaczego?)
 
Tak. Chyba najbardziej zaciekawił mnie świat Nocnych Łowców. Dlaczego tam? Ponieważ ich życie mimo wielu niebezpieczeństw jest bardzo ciekawe i niesamowite. 
 
3. Która postać o ciemnym charakterze lubisz najbardziej? Dlaczego?
 
Zdecydowanie Jonathana Morgensterna. Zaintrygowała mnie ta postać. W sumie do końca wierzyłam, że będzie żył i się zmieni. Szkoda mi go było, ponieważ na swój dziwny sposób potrafił kochać. Po prostu brakowało mu miłości. :') 
 
4. Chciałabyś być istotą nadprzyrodzoną (czarownicą, wampirem, wilkołakiem)? Dlaczego?
 
Z wymienionych powyżej najbardziej chciałabym być czarownicą, a szczególnie taką jaka jest przedstawiona przez Clare. Chciałabym mieć kocie oczy, jak Magnus :3 i fajny kolor włosów. Nie wybrałam tej rasy dlatego, że są nieśmiertelni, tylko dlatego, że ich ,,sztuczki" są niesamowite, ten ogień i w ogóle. 
 
5. Który etap życia (dziecko, nastolatek,dorosły, starzec) uważasz za najlepszy i dlaczego?
 
Waham się między dzieckiem i nastolatkiem, ponieważ dziecko ma wspaniałe życie. O nic nie musi się martwić, niczym przejmować. Ale jednak lepiej według mnie być bardziej dojrzałym umysłowo, więcej rozumieć. Prawda, dzieci też wiele rzeczy rozumieją, ale to nie to samo. Dlatego, kiedy już to napisałam chyba wybiorę etap nastoletni.
 
6. Czy łatwo wybaczasz?
 
Zależy co, ale zawsze widzę także  to, że cokolwiek dana osoba zrobiła nie umiem się na nią gniewać. Do pewnej osoby żywię urazę do tej pory, ponieważ to co zrobiła było niewybaczalne, ale jak tylko tą osobę widzę wszystko znika, dlatego uważam, że tak, łatwo wybaczam. 



Nie mam dużo czasu, dlatego nikogo nie nominuję. :( Rozdział prawdopodobnie będzie dopiero w czwartek. Jeszcze raz dziękuję za nominacje.

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 16: Co to było? !

   Ciągle siedzą w bezruchu przytuleni do siebie. Clary już się trochę uspokoiła, jednak jej psychika nadal była w strzępkach. Po raz kolejny nakazała sobie, że będzie silna. W końcu jakby nie patrzeć to są obcy ludzie, którzy nie muszą wiedzieć, że szybko jej emocje biorą górę nad rozsądkiem. Czas na płacz i rozpacz będzie miała w swoim pokoju. Nie przy nich! Nie przy nich! Z tą myślą odsunęła się od Jace' a. Otarła jeszcze raz policzki z pozostałości łez i zamierzała już wyjść, ale głos Jace' a ją zatrzymał.

-Na pewno już wszystko okej? - spytał zatroskany.

Jace? I zatroskany? To nie może być prawda. Zaraz pewnie ktoś wyskoczy i powie, że to żart, ale nic takiego nie nastąpiło. To przynajmniej ułatwiłoby sprawę. Clary nie rozumiała go już w ogóle. Raz był arogancki i chamski, a raz miły i troskliwy.

-Tak, tak wszystko w porządku - odpowiedziała beznamiętnym tonem i szybkim krokiem ruszyła do swojego pokoju.

Po drodze próbowała sobie wszystko poukładać. Valentine ją nawiedza w myślach, brat chce, aby mu pomóc, Jace jest niepodobny do siebie, a w dodatku nadal nie wie, jak uratować matkę. To wszystko jest takie skomplikowane, ale wie jedno. Nie da się zabrać Valentinowi bez walki. Rozejrzała się dookoła i zorientowała się, że minęła swój pokój. Wróciła się więc i weszła do środka. Położyła się na łóżku, odetchnęła głęboko i zwinęła się w kłębek. Przycisnęła kołdrę do piersi. Po krótkim czasie odpłynęła w sen.

Była w jakimś długim korytarzu. Dookoła było ciemno. Światło dochodziło jedynie z pobliskiego pokoju. Pełna obaw udała się w tamtym kierunku. Co chwilę oglądała się za siebie, czy nikt za nią nie idzie. Panowała tutaj taka cisza, że jej choć delikatne kroki wydawały się tak głośne, jakby korytarzem szedł ogromny mężczyzna. W końcu dotarła do drzwi pomieszczenia, z którego wydobywało się światło. Pokój choć piękny, był przerażający. Na środku sufitu znajdował się żyrandol, jedyne źródło światła. Na ścianach wisiały różnej długości sztylety i miecze. Jedynym meblem było metalowe łóżko z kajdankami zapewne na ręce i nogi. Clary szybko zorientowała się, że jest to pokój tortur. Obok łóżka znajdował się jeszcze mały stoliczek, na którym leżały różne strzykawki i parę skalpeli. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko, ale bynajmniej nie z zimna. Dostrzegła, że w kącie pomieszczenia siedzi ktoś skulony. Podeszła powoli do tej osoby. Gdy zbliżyła się na tyle, żeby mogła rozpoznać osobę, oniemiała. W kącie siedziała skulona jej matka! Miała na sobie brudną od kurzu i chyba krwi białą sukienkę. Jej ciało było bardzo wychudzone. Policzki nie miały dawnych krągłości. Oczy miała lekko uchylone. Dawniej roześmiane zielone oczy, teraz wyrażały jedynie strach i smutek. Kiedy Clary ocknęła się już z szoku podbiegła szybko do matki i uklękła przed nią. 

-Kto si to zrobił? Czy to Valentine? - pytała. 

-Córeczko mną się nie przejmuj. Dam sobie radę. Musisz uciekać. On zaraz wróci. 

Po policzkach Clary zaczęły płynąć łzy. 

-Mamo nie zostawię cię tu w takim stanie. - Próbowała podnieść matkę, ale przerwało jej trzaśnięcie drzwiami. 

-Uciekaj! - wykrzyknęła jej matka ostatkiem sił. 

Clary odwróciła się by ujrzeć twarz Valentina rozciągniętą w złowieszczym uśmiechu. Jego postawa wyrażała tryumf. 

 -Teraz mi już nie uciekniesz.

W błyskawicznym tempie znalazł się przy dziewczynie. Chwycił ją brutalnie za włosy i pociągnął w stronę metalowego stołu, bo łóżkiem tego nazwać nie można. Próbowała się wyrwać, ale z każdą próbą jego ręka mocniej pociągała za jej włosy. Siłą położył ją na stole i przykuł jej ręce i nogi. Clary usłyszała lekki szelest materiału w miejscu, w którym została jej matka. Jocelyn podniosła się niezgrabnie i ruszyła na Valentina. On nie zauważył jej, gdyż był zbytnio zajęty przykuwaniem swojej córki. Kobieta odepchnęła go na tyle, na ile pozwoliła jej siła w swoich wychudzonych rękach. Mężczyzna zaskoczony odskoczył na bok. 

-Clary uciekaj! Proszę uciekaj! - krzyczała Jocelyn. 

Słysząc błagalny ton matki nie protestowała. Nogi i lewą rękę wyswobodziła bez problemu, ponieważ Valentine nie skończył jej przypinać do stołu. Gorzej było z prawą ręką. Mimo bólu pociągnęła z całej siły . Coś chrupnęło w jej nadgarstku. Krzyknęła, ale nie zważając na nic pociągnęła jeszcze raz. Udało się. Spojrzała w stronę rodziców. Jocelyn zajęła Valentina rozmową. Miała szansę na ucieczkę, ale jej matka... Nie miała czasu dłużej nad tym myśleć, bo poczuła, że coś ostrego wbija się w jej brzuch tuż pod serce. Spojrzała w dół i ujrzała rękojeść sztyletu wystającą z jej piersi. Zobaczyła mroczki przed oczami. Słyszała jeszcze głos Jocelyn, ale nie mogła rozróżnić słów oraz głośny śmiech Valentina. Upadła na bok. 
   Zamykała już oczy... Gdy nagle sceneria się zmieniła. Stała na łące porośniętej piękną zieloną trawą w zwiewnej zielonej sukience. Rozejrzała się dookoła. Dostrzegła drzewo, a pod nim swojego brata siedzącego na trawie. Nie wiedząc czemu, podeszła do niego. Słysząc jej kroki podniósł głowę. Jego oczy były intensywnie zielone. Takie łagodne, dobre. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Jego twarz opanował strach. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś wyrażał aż takie przerażenie. 

-Clary nie podchodź do mnie. Jestem niebezpieczny - mówił. 

-Ale... - Zrobiła jeden krok w przód.

Nagle jego oczy pokryła czerń. Nieprzenikniona, dzika czerń. Jego palce zaczęły przekształcać się w ogromne czarne pazury. Chłopak złapał się za głowę kręcąc nią i cofając się. Clary dostrzegła coś dziwnego. Jego wyraz twarzy i kolor oczu zmieniał się z każdą sekundą. Raz były zielone raz czarne. Cała ta sytuacja była przerażająca, ale Clary nadal patrzyła jak zahipnotyzowana w oczy brata. Chciała podejść, ale zatrzymał ją wzrok Jonathana. Wyrażał on złość pomieszaną ze smutkiem i bezradnością. 

-Nie podchodź! Uciekaj jak najdalej stąd! Nie chcę się zranić - mówił zniekształconym głosem. 

   Uciekając Clary miała twarde postanowienie. Musi za wszelką cenę pomóc bratu i uratować matkę. Niespodziewanie ziemia pod jej stopami zaczęła pękać, a on wpadła do powstałej dziury. Rozłożyła ręce, aby złapać się czegokolwiek i spowolnić spadanie. Doznała szoku, kiedy nie doszukała pod palcami nic, tylko ciemność. Spadała z niewiarygodną prędkością. Dna nie było widać. Zdesperowana krzyknęła w przestrzeń. 

   Obudziła się szokiem wypisanym na twarzy. Ubranie się do niej kleiło, nie mogła opanować emocji. Wstała powoli z łóżka cała roztrzęsiona. Co to w ogóle było? Udała się powoli do łazienki. Po włączeniu światła ochlapała twarz chłodną wodą. Kolejna nieprzespana noc. Spojrzała na swoje odbicie. Wyglądała jak upiór. Twarz miała bladą, cienie pod oczami były dobrze widoczne. Nie próbowała się już nawet kłaść, bo wiedziała, że i tak już nie zmruży oka. Zaburczało jej w brzuchu, więc Clary poszła w kierunku kuchni. Tym razem nikt nie zatrzymał ją po drodze. Instytut był cichy i trochę upiorny. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej jogurt. Wzięła jeszcze łyżkę i usiadła ze wszystkim przy stole. Myśląc o swoich dzisiejszych koszmarach jadła powoli jogurt. Po skończeniu skromnego posiłku umyła łyżkę, a pojemnik po jogurcie wyrzuciła do śmietnika. Usiadła z powrotem na krześle. Ukryła twarz w dłoniach. Nie wiedziała czy jeszcze długo tak pociągnie. Kolejna noc, kiedy męczą ją koszmary. Te były naprawdę przerażające. Przypomniawszy sobie stan matki i jej pusty wzrok po jej policzku pociekła łza. Czuła ogromny smutek. A co jeśli jej matka na prawdę tak wygląda? A ona tu siedzi nic nie robiąc. Wtedy do jej uszu wkradł się cichy szept, ledwo słyszalny. ,,Chodź do mnie". Nie wiadomo czemu dziewczyna nie obawiała się tego głosu. Wydawał się jej on przyjemny i przyjazny. Wstała i ruszyła w kierunku szeptu, który cały czas powtarzał tylko te dwa słowa ,,chodź do mnie". Szła teraz korytarzem. Szept brzmiał coraz ciszej. Przyspieszyła trochę nie chcąc go zgubić. Głos dochodził zza drzwi wejściowych, wiedziała to. Przez moment się zawahała, ale szybko poddała się pięknej melodii szeptu. Chwyciła za klamkę i już już miała otwierać, gdy ktoś chwycił ją za ramię i odciągnął od drzwi. Momentalnie ocknęła się z transu. Dla pewności zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Odwróciła się. Przed nią stał zaspany Jace. No nie no, znowu ON?! Poważnie?! Czy on ją śledzi, czy co? W ręku chłopak trzymał szklankę wody i przyglądał się jej podejrzliwie.

-Co ty tutaj robisz o tej porze i gdzie chciałaś iść? - spytał.

-O to samo mogłabym ciebie zapytać. - Skrzyżowała ręce na piersi.

-Nie mogłem spać. Zadowolona? - sapnął. - A teraz odpowiedz na moje pytania.

-No ja yyy... - Nie wiedziała jak dobrać słowa. - Też nie mogłam spać i wyszłam coś zjeść, a potem usłyszałam szept. Wołał mnie. W jakiś sposób był taki kojący, hipnotyzujący. Poszłam więc za nim i doszłam tu.

Chłopak słuchał w zamyśleniu, a na koniec przez jego twarz przebiegł błysk zmartwienia? A może tylko jej się wydawało? Jego twarz przez chwilę była nieodgadnięta, by zaraz potem wydostał się przez ścianę obojętności gniew. Ogromny gniew!

-Dziewczyno czy ty oszalałaś! Ktoś coś ci tam szepcze, a ty od razu za nim idziesz! Czy ty masz w ogóle mózg?! - wybuchł i dodał spokojniej, lecz ciągle gniewnie. - Nie będziemy ciągle się niańczyć.

Zabolało i to bardzo. Clary zacisnęła powieki powstrzymując łzy cisnące się jej do oczu. Przygryzła wargę i pobiegła w stronę schodów. Przed pierwszym stopniem zwolniła trochę i się jeszcze na niego obejrzała.

-Jesteś cholernym DUPKIEM! A ja myślałam, że może nawet cię polubię.

Odwróciła się i pobiegła dalej. Nie oglądała się, ale jakby to zrobiła to dostrzegłaby na twarzy Jace' a  zdziwienie, smutek i złość na samego siebie.

-Dlaczego ja zawszę muszę wszystko spieprzyć?! No popisałeś się głupotą Herondale - powiedział i zrezygnowany z powrotem poszedł do pokoju ze szklanką w ręce.



----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ale mnie chwyciła wena. :D Wspaniałe uczucie. Dlaczego wena zawsze mnie łapie wieczorem albo w nocy? No ten rozdział muszę przyznać nawet mi się podoba, ale ostateczną opinię pozostawiam wam. Jak będę miał czas to może uda mi się wstawić coś jutro, ale nie obiecuję.
Pozdrawiam ;)