niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 20: Uratuję cię... bracie.

   Przed nimi stał sobie jakby nigdy nic Jonathan. Jego postawa wyrażała pewność siebie i arogancję. Ubrany był na czarno. Miał na sobie skórzaną kurtkę, która przy każdym jego ruchu wydawała piskliwy odgłos. Jace stanął przed Clary chcąc ją odgrodzić od brata, a w razie czego i obronić przed nim. Gdyby tylko coś to dało?

-Witaj siostrzyczko. Stęskniłaś się? - spytał Jonathan. Jego twarz była rozciągnięta w złowieszczym uśmiechu. Z oczu biła mroczna czerń.

-Zostaw ją w spokoju! - krzyknął Jace.

Morgenstern zaśmiał się bez cienia wesołości. Zbliżył się. Clary przyjrzała się dokładniej jego oczom. Próbowała wychwycić w nich zieleń z jej snów, ale nic nie zobaczyła. Kiedy jej brat spostrzegł, że siostra przygląda mu się bacznie z troską w oczach jego wzrok na sekundę złagodniał. W oczach błysnął mu cień zieleni, lekki, ale zauważalny. Serce Clary zaczęło bić szybciej. Dziewczyna miała nadzieję na uratowanie brata. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.

-Clary powiedz temu idiocie, żeby się odsunął. Wiem, że ci na nim zależy, ale skrzywdzę go, jak nie będę miał wyboru.

Ruda wyszła przed Jace' a. Ten chciał ją zatrzymać, lecz ona pokręciła smutno głową i szepnęła:

-Ja muszę go uratować zrozum.

Jej brat uśmiechał się dumnie. Clary podeszła do niego i pozwoliła sobie położyć rękę na ramieniu. Szczęka Jace' a zgrzytnęła, a on sam rzucił się na Jonathana. Niestety nie dosięgła go jego pięść, ponieważ ani Morgensterna ani Clary już nie było. Rozpłynęli się w powietrzu. Zdezorientowany i wściekły na samego siebie obrócił się dookoła. Jak to możliwe? Przeczesywał wszystkie krzaki wierząc, że po Jonathan schował się gdzieś z Clary. Nie dawał za wygraną.

-Oni muszą gdzieś tutaj być - szeptał zdesperowany.

Zajrzał pod każdy krzak. Sprawdził każde drzewo. Nic. W końcu wyczerpany usiadł na ławce, na której nie tak dawno siedział z rudą i spojrzał w górę. W suficie była spora dziura wybita przez Morgensterna, odłamki szkła leżały dookoła Jace' a, lecz on nic sobie z tego nie robił. Przyglądał się gwiazdom, bardzo dobrze widocznym przez wybity sufit. Westchnął cicho i spuścił głowę podpierając ją rękami. Pierwszy raz kogoś pokochał. Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak przy niej. Ona go zmieniała. Zmieniała na lepsze. Właśnie dowiedział się, że Clary odwzajemnia jego uczucie, ale jego miłość odeszła. Została zabrana przez swojego brata do tego potwora, do Valentina. Pełna rezygnacji i bezradności łza pociekła po jego policzku. Pierwszy raz płakał od wielu lat. Wytarł ją pospiesznie i zacisnął dłonie w pięści marszcząc brwi.

-Znajdę cię. Nie poddam się tak łatwo - szepnął i ruszył do wyjścia.


***


   Czuła się jakby jej ciało chciało się rozerwać na strzępy. Brat nadal ściskał ją za ramię. Clary poczuła nagle zdziwiona, że wiruje, nie, oni wirują. Dookoła było czarno. Jakby spowijała ich mroczna mgła i ich gdzieś niosła. Wtedy mgła się rozwiała. Dziewczyna chciała się rozejrzeć i zobaczyć, gdzie jest, lecz jej nogi były jak z waty, a obraz się zamazywał. Przed upadkiem uchroniły ją jakieś silne ramiona. Spojrzała zamglonym wzrokiem na osobę, która ją trzymała. Tą osobą okazał się być Jonathan. Wydawało jej się, że patrzy na nią z troską, ale jak wzrok jej się pojawił na jego twarzy nie było żadnych uczuć, może tylko nuta zniecierpliwienia. Wpatrywała się w jego oczy, czarne jak węgiel. Tak bardzo pragnęła ujrzeć tą przepiękną zieleń. Niestety nie znalazła nic więcej, jak tylko czerń. Jonathan powoli się podniósł dalej trzymając ją za ramiona. 

-Co... co to było? Gdzie ja jestem? Jak się tu znalazłam? - zasypała go pytaniami. 

-Lubisz zadawać pytania co? - stwierdził. - Przeteleportowaliśmy się, jest to jedna z wielu moich mocy. Ty też je masz. Jesteśmy w drugiej, tajnej rezydencji Morgensternów. 

-A więc musi być tu też... - zaczęła. 

-Nasz ojciec? Tak jest tu i cię oczekuje - dokończył. 

Clary odskoczyła od niego jak oparzona. 

-Nie pójdę do niego! Nie chcę widzieć go na oczy! On porwał moją matkę! - krzyczała.

-Ciszej - syknął. - Tutaj ściany mają uszy, a wiedź, że Valentine nawet nie mrugnie okiem, kiedy będzie cię karać za znieważanie go. I nie twoją, lecz naszą matkę, jak to ujęłaś porwał. 

-I tak do niego nie pójdę - powiedziała i skrzyżowała ręce na piersi. 

-Przykro mi nie masz wyboru, a poza tym to zachowujesz się strasznie dziecinnie - odrzekł i chwycił ją za ręce krępując je na plecach.

Dziewczyna nie mogła wydostać się z żelaznego uścisku brata. Nie miała wyboru. Musiała z nim pójść do ojca. Kroczyli przez kolejny korytarz. Wszystkie korytarze były wyłożone miękkimi dywanami, a na ścianach wisiały różne obrazy przedstawiające najczęściej Razjela. Clary stwierdziła, że rezydencja musi być ogromna. Doszli do wielkich drewnianych drzwi. Jonathan otworzył je i popchnął siostrę do środka zamykając za nimi drzwi. Pomieszczenie musiało być czymś w rodzaju gabinetu. Naprzeciwko drzwi było spore okna, a przed nim duże masywne biurko z ciemnego drewna. Było tu jeszcze trochę półek, na których stały książki i jeden regał stojący w rogu. Za biurkiem siedział barczysty mężczyzna. Valentine. Jego włosy były prawie białe. Oczy miał czarne, ale można było ostrzec w nich źrenicę, zapewne przez brązowe plamki przy nich. Jonathan stanął przy biurku i kiwając głową dał jej do zrozumienia, żeby podeszła bliżej. Clary powoli podeszła do krzesła stającego przed biurkiem. Starała się nie okazywać strachu, ale jej serce biło w zawrotnym tempie, a myśli tworzyły niepocieszające scenariusze. 

-Witaj Clarisso. Niezmiernie się cieszę, że w końcu tu jesteś. Nawet nie wiesz ile musiałem się natrudzić, aby znaleźć sposób w dostaniu się do Instytutu, ale było warto. 

Clary patrzyła na niego wrogo, mocno zaciskając wargi. 

-Gdzie jest moja matka? - wysyczała. 

Valentine zmarszczył brwi zdenerwowany. 

-Jak śmiesz odzywać się do mnie takim tonem. Może powinienem nauczyć cię dobrych manier? 

Domyślała się, co może to oznaczać. Kara, o której wspominał Jonathan. Teraz żałowała, że nie umie powstrzymać swojego języka od palnięcia czegoś nieodpowiedniego. Z opowieści Magnusa wiedziała już wcześniej, że Valentine od zawsze był niecierpliwy i nie znosił, gdy ktoś go nie szanował. Jonathan stojący do tej chwili nieporuszony spojrzał niedowierzająco na ojca. Przeniósł swój wzrok jeszcze na oczy swojej siostry wyrażające strach i ponownie skierował spojrzenie na Valentina. 

-Ojcze chyba nie mówisz... - zaczął. 

-Ktoś musi ją nauczyć, jak ma się zwracać do swojego ojca! - przerwał mu. 

-Ale ojcze zrozum ją. Ona musi się bardzo martwić o swoją matkę, dlatego nie może powstrzymać emocji. Pozwól, że dopilnuję, aby jeszcze dziś poznała wszystkie zasady tu panujące. 

Valentine zamyślił się chwilę, rozważając słowa swojego syna. 

-No dobrze, ale jak jeszcze raz powtórzy się coś takiego to nie będę taki pobłażliwy. A teraz wyjdźcie! 

Morgenstern usiadł ciężko na krześle, kiedy Jonathan wyszedł w ekspresowym tempie z gabinetu chwytając po drodze roztrzęsioną Clary i ciągnąc ją za sobą. Szli w ciszy. Chłopak wyraźnie był zły, a może nawet wściekły. Dziewczyna zaś nadal nie mogła pozbierać się po tym wszystkim. Na samą myśl o jakiś torturach wymyślonych przez Valentina przeszły ją dreszcze. Dopiero wtedy jej brat skupił na niej wzrok. Zdjął swoją kurtkę i zarzucił ją na jej plecy. 

-Zimno ci? - spytał próbując opanować głos, jednak było w nim słychać złość. 

-Nie, ale dzięki - powiedziała otulając się jego kurtką. - Jesteś na mnie zły? - dodała po chwili. 

-A jak myślisz?! Przecież ci mówiłem, że Valentine nie lubi, jak się zwraca do niego w ten sposób. Także uważaj, bo drugi raz się za tobą nie wstawię - powiedział wściekły. 

-Wcale nie musisz - odparła również zła przyspieszając kroku. 

Resztę drogi przebyli w ciszy. Clary szła trochę z przodu, dlatego, gdy Jonathan gdzieś skręcał musiała się wracać. Na prawdę myślała, że zmienienie go pójdzie jej łatwiej. Jak bardzo się myliła, jednak nie zamierza się poddać. Zawsze chciała mieć starszego brata, więc nie może stracić tej szansy. Zatrzymała się, gdy poczuła pociągnięcie za ramię. Jej brat stał przed jakimiś drzwiami, zapewne do jej nowego pokoju, a może raczej więzieniu. Zdjął rękę z jej ramienia i otworzył drzwi. 

-To będzie twój nowy pokój - powiedział obojętnie. - Ubrania masz w szafie. Mam nadzieję, że rozmiar będzie dobry. 

    Clary weszła do środka. Pokój był przyzwoitych rozmiarów. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno z fioletowymi zasłonami. Największą część łóżka zajmowało dwuosobowe łóżko z baldachimem, na którym leżało mnóstwo poduszek. Ściany miały lawendową barwę. Meble były zrobione z jasnego drewna. Na biurku leżały nawet przybory malarskie. Żyrandol miał zdobienia w postaci małych kryształków. Na lewo od drzwi wejściowych, a naprzeciwko łóżka były drzwi do łazienki. Clary nie chciało się już sprawdzać jej wyglądu. Była wykończona. Położyła się na łóżku i spojrzała na brata stojącego w drzwiach. 

-Jest przytulny i ładny. Szkoda tylko, że jest więzieniem. 

Wzrok Jonathana złagodniał. Wszedł powoli do pokoju zamykając drzwi i usiadł na łóżku koło Clary. Spojrzał na nią. Jego jasne włosy bardzo podobne do tych, które posiadał Valentine opadły mu na oczy. Odgarnął je niecierpliwym ruchem. 

-Nie mów tak. To jest twój dom. Jesteś z rodziną, powinnaś się cieszyć. 

-Tak - odparła smutno. - Nie jesteś taki zły? 

-Co? spytał zdziwiony. 

-Nie jesteś takim złym bratem, jak myślałam. 

Popatrzył na nią zdumionym wzrokiem. Widocznie nie mógł uwierzyć w jej słowa. Wtedy stało się coś niesamowitego. Jego oczy przybrały barwę ciemnej zieleni. Clary otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się. 

-Twoje oczy - powiedziała i go przytuliła. 

Jonathan odwzajemnił uścisk, lecz po chwili odepchnął ją od siebie i wstał szybko. Patrzył na nią gniewnym wzrokiem. Po zieleni nie było ani śladu, a na twarzy dziewczyny widniało ogromnie zdumienie pomieszane ze smutkiem i zawodem. 

-Nigdy więcej tego nie rób! - krzyknął i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. 

Zrezygnowana Clary opadła na miękkie poduszki. Samotna łza pociekła po jej policzku. Dlaczego on nie da sobie pomóc? A może ten demon jest za silny nawet na ich dwoje? A co jeśli...? Z rozszalałymi nadal myślami odpłynęła w sen. 

   Siedziała na ławce w parku i się śmiała. Obok niej siedział Jonathan. Spojrzała szybko w jego oczy. Uspokoiła się widząc znajomą zieleń. Przytuliła brata mocno do siebie. Odwzajemnił gest. 

-Dlaczego nie pozwalasz mi sobie pomóc? - spytała zrozpaczona.

-Ale ja chcę, żebyś mi pomogła. Niestety jeśli chcesz, żebym był taki. - Wskazał na siebie. - Musisz być cierpliwa i obdarowywać tamtego potwora uczuciami. Uczucia wszystko zrobią, trzeba tylko trochę czasu. Po paru dniach sama zobaczysz pierwsze efekty. Jednak musisz na mnie uważać, bo jak jestem zły mogę być nieobliczalny. Nie zdołam tego powstrzymać, dlatego musisz uważać. Nie darowałbym sobie do końca życie, gdyby coś ci się stało z mojej winy. Obiecujesz mi, że będziesz uważać? 

-Obiecuję - szepnęła. 

Odsunęła się od niego i wstała. Nagle niebo pociemniało. Clary ze strachem spojrzała na Jonathana. 

-Co się dzieje? - spytała. 

-Idzie po mnie - szepnął jakby do siebie. 

-Ale k... - Nie dokończyła, bo koło jej brata pojawiła się jakaś istota stworzona z mgły. Patrzyła na nią swoimi żółtymi ślepiami i wystawiła swoje ostre, jak igły zęby.

   Clary zaczęła kaszleć, gdy odór zgnilizny wdarł się do jej nozdrzy. Patrzyła z osłupieniem, jak bestia krępuje Jonathana, a ten zdesperowany próbuje się wyrwać. Jednak mu się to nie udaje. 

-Nie zdołasz go uratować. On jest mój! - wysyczał demon i wbił swoje długie oraz ostre pazury w pierś chłopaka. 

Nie minęła chwila, gdy białą koszulę Jonathana splamiła krew. Spojrzał pełnym smutku, nadziei i bezradności wzrokiem na Clary. Ona zaś nie mogła się ruszyć. Patrzyła przerażona na powiększającą się szkarłatną plamę na koszuli brata. Była jak sparaliżowana. Dopiero kiedy z ust chłopaka wypłynęła krew i opadł on na ziemię odzyskała mowę i swobodę ruchu. 

-Nie! Nie! Nie! - krzyczała. 

Upadła na kolana i poczołgała się w stronę trupa. Nie widziała już prawie nic przez wciąż napływające łzy. Chwyciła zimną rękę brata i ścisnęła ją mocno. Nie mogła pohamować szlochu. Demona już nie było, a na niebie znowu świeciło słońce. Krzyknęła pełna rozpaczy w przestrzeń. 

   Obudziła się zlana potem. Dotknęła swoich policzków, które były mokre od łez. Otarła je rękawem bluzki. Spojrzała na siebie. Spała w ubraniu i na dodatek nie brała prysznica. Westchnęła i usiadła ciągle myśląc o tamtym demonie. Podkuliła nogi i chwyciła je rękami szlochając. Nagle zesztywniała uświadamiając sobie, że nie jest sama w pokoju. Krzyknęła przerażona, gdy odwróciła głowę i ujrzała...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie. :D  Jak myślicie kogo Clary zobaczyła? A co myślicie o Jonathanie i całej tej sytuacji? Ogólnie jak się wam rozdział podobał?  Zachęcam do komentowania.

Pozdrawiam :*

6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy rozdział. Nie mogę się doczekać następnego. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny. Mam nadzieję, że Clary uda się zmienić Jonathana. A Jace musi ją znaleźć. Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział
    I to chyba jeden z najlepszych
    Strasznie się wyciągnęłam czytając go xD
    Jestem strasznie ciekawa kto był tam u Clary w pokoju
    Muszę przeczytać następny *.*
    Daj szybko next
    Czekam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuję za tak miłe słowa. Szczerze to dopiero od tego momentu będzie się na prawdę coś dziać. Rozdział nie wiem kiedy się pojawi. Przykro mi. :'( musisz cierpliwie czekać.

      Usuń
  4. Boze cudo *.*
    Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. ...Jonathana/Jace'a!!! Zgadlam? Hmm? XD Świetny, czekam na next ;*
    Wera ;* (ta z BKTN)

    OdpowiedzUsuń