sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 32: Wojna

   Clary stała przez archaniołem Michałem kompletnie osłupiała. Ludzie dookoła zdążyli porozchodzić się do domów. Zaczęło zmierzchać. Jednak w Niebie nie ma prawdziwej nocy, jak na Ziemi. Tutaj jedynie niebo przyjmuje odcień o 3 tony ciemniejszy, niż zazwyczaj. Clary analizowała wszystkie informacje z dzisiejszego dnia. To niemożliwe. Nawet jej matka była pewna, że ojcem dziewczyny jest Valentine. Racja, że eksperymentował na własnych dzieciach, ale to on był biologicznym ojcem. Niebo przeciął z prędkością światła anioł. Był dostojny, ale nie dorównywał swoim wyglądem Michałowi. Clary pokręciła głową i skupiła się na rozmowie.

- Jak to? - spytała.

- Na początku rzeczywiście był twoim ojcem, ale kiedy zaczął eksperymenty, jeden z nich sprawił, że dna Valentine' a w twoim ciele wyparowało bezpowrotnie, a zastąpiło je dna anioła Ithuriela.

Clary przyjęła to spokojnie. Stwierdziła, że nic już ją dzisiaj nie zdziwi. Nagle poczuła swędzenie w okolicy łopatek. Chwilę potem pojawiło się lekkie mrowienie, a następnie ból. Z minuty na minutę się on nasilał. Miała wrażenie, że coś próbuje ją rozerwać od środka. Próbowała powstrzymać łzy i opanować drżenie mięśni od pleców poprzez ramiona. Poczęła bezmyślnie drapać się po plecach. Ból był coraz mocniejszy i w końcu był tak silny, że dziewczyna ledwo utrzymywała przytomność. Upadła na kolana ciężko dysząc. Jej drobne ciało pokryła warstewka potu. A parę sekund później? Wszystko ustało. Oszołomiona Clary wstała niepewnie i stanęła przed archaniołem z niewyraźną miną. Jej twarz mówiła sama za siebie. Nie wiedziała, co się dzieje i żądała wyjaśnień.

- To była druga wiadomość, którą miałem ci przekazać. Jak widać stało się to szybciej niż przypuszczałem - powiedział.

- Ale co się stało? - Nadal nie rozumiała.

- Odwróć głowę, to sama się przekonasz - odpowiedział tajemniczo.

Nie mając innego wyjścia, zrobiła to, o czym mówił jej rozmówca. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Z jej jeszcze lekko obolałych łopatek wyrosły niesamowite skrzydła. Były nieco delikatniejsze, niż Michała, ale równie zachwycające. Pióra były białe z przebłyskami błękitu. Powoli dotknęła ich, jakby się bała, że to tylko sen i zaraz znikną. Ale były prawdziwe. Prawdziwe i przyjemne w dotyku. Na chwilę zapomniała o całym świecie, o bliskich, o tym, co się stało, a nawet o stojącym obok Michale. Była zbyt pochłonięta podziwianiem swoich skrzydeł.


***


   Jace, po zjedzeniu obfitego posiłku, poszedł na zewnątrz się przewietrzyć. Obiecał wcześniej wszystkim mieszkańcom Instytutu, że nie będzie próbował ,,spotkać się z Clary" . Jego serce ścisnęło się, gdy przechodził obok miejsca, gdzie to się stało. Przystanął na moment i schował ręce w kieszeniach, marszcząc lekko brwi. Wiedział, że nigdy nie będzie mógł już normalnie żyć i ponownie się w kimkolwiek zakochać. Idąc dalej mijał wieżowce i wiele przeróżnych kamienic. Przechodząc przez zatłoczone chodniki, czuł na sobie wzrok wielu kobiet, ale nic sobie z tego nie robił. Kierując się w stronę parku, został zaczepiony przez Magnusa. Ubrany był, jak zwykle w połyskujące ubrania. Jego włosy wyglądały, jakby ktoś strzelił w nie piorunem i w dodatku później obsypał toną brokatu. Kontury jego kocich oczu były podkreślone niebieską kredką. Widać było również, że nie żałował błyszczyka do ust.

- W końcu cię wypuścili? - powiedział żartobliwie na przywitanie. 

- Daj mi spokój - rzekł ostro Jace. 

Odwrócił się z zamiarem pójścia dalej, ale błyszczący na kilometry czarownik zastąpił mu drogę. Wpatrywał się natarczywie w Jace' a, a jego kocie oczy zapłonęły. Paru ludzi patrzyło z zaintrygowaniem na Bane' a. 

- Czekaj chwilę rozbójniku. Muszę ci coś powiedzieć. Miałem iść do Instytutu, żeby o tym z tobą porozmawiać, ale sam wyszedłeś mi na spotkanie, jak widzę. - Wyszczerzył się. 

- To mów - ponaglał blondyn. 

- Spokojnie, po co te nerwy. Miałem dzisiaj sen... - zaczął. 

- Wow koleś, jakbyś nie wiedział to każdy je ma. 

- Ale czarownicy nie mają zwykłych snów. Większość z nich jest proroczych. Chociaż zważając na poziom twojej inteligencji i wiedzy, to wątpię, że wiesz, co to w ogóle znaczy - odgryzł się.

- Daj już spokój. Przejdź do sedna - powiedział spokojniej już Jace. 

- W tym śnie była Clary. Jeśli ten sen rzeczywiście był proroczy, to ona wróci, ale nie wiem, pod jaką postacią. Przeżyła przemianę. Jest teraz aniołem, ale nie do końca. 

Jace przez dobre parę minut wpatrywał się w Magnusa, jakby mu odbiło. Wtedy przypomniał sobie któryś z tych nudnych wykładów Hodge' a. Mówił coś o snach czarowników. Próbował usilnie przypomnieć sobie dokładnie słowa mężczyzny. Po namyśle uświadomił sobie, że to, co mówi Bane może być prawdą. Twarz chłopaka rozpromieniła się. W jego sercu zakorzenił się cień szansy, że jeszcze zobaczy się z Clary przed własną śmiercią. 

- To niesamowite Magnusie - wykrzyknął blondyn. 

- Jak ja - zażartował czarownik. - A teraz wybacz, ale muszę się udać do mojego klienta. 

Chwilę później już go nie było. Nocny Łowca postanowił wrócić do Instytutu i powiedzieć o tym wszystkim. Jeśli to się naprawdę stanie, to będzie cud. Reakcja innych była podobna do reakcji Jace' a. Jocelyn popłakała się, gdy się o tym dowiedziała. Każdy miał nadzieję, że słowa czarownika są prawdą.


***


- Ale, jak to możliwe? Nie jestem przecież w pełni aniołem - powiedziała nadal zdumiona Clary. 

- Anioł, którego krew masz w sobie, nie był jakimś podrzędnym. Możliwym jest, że masz więcej krwi anielskiej niż Nocnych Łowców. A poza tym każdemu, kto ma w sobie chodź kroplę najczystszej krwi anielskiej, po śmierci, w Niebie, uaktywniają się pewne cechy anielskie. Wyższej rangi anioły, takie, jak ja, obserwowały cię już od dłuższego czasu. 

Dziewczyna poczuła się dziwnie w tym momencie. Świadomość, że było się obserwowanym, prawdopodobnie od początku życia, nie była przyjemna. 

- Niestety Clarisso, to nie koniec nowin, które usłyszysz z moich ust. Musisz nauczyć się kontrolować nowe zdolności. Zbliża się ogromna wojna. O wiele straszniejsza i na większą skalę, niż Valentine wam zademonstrował. Król Piekieł planuje zniszczyć Ziemię i rozpocząć kolejną wojnę z Niebem. Musimy zjednoczyć swoje siły, bo inaczej polegniemy w bardzo szybkim tempie. 

- Ale ja nie mogę się równać z innymi aniołami. Mimo wszystko nadal mam w sobie także krew Nocnych Łowców. 

- I tu się mylisz. Jesteś bardziej wyjątkowa, niż przypuszczasz. Mam dla ciebie pocieszającą wiadomość. 

- Nie wiem, czy teraz zdoła mnie cokolwiek pocieszyć. 

- Nawet informacja, że po opanowaniu swojej mocy, będziesz mogła wracać na Ziemię, kiedy chcesz? - Tym zaintrygował Clary, ponieważ po usłyszeniu tych słów, jej oczy zapłonęły żywym zielonym blaskiem. 

- Jak to?! - wykrzyknęła. 

- Dowiesz się tego w trakcie szkolenia. Pozwolę ci się poruszać pod niewidzialną postacią po Ziemi raz w tygodniu w ramach motywacji.

- To wspaniałe wieści Michale. Zaczynajmy - powiedziała z entuzjazmem. 


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dziś sylwester moi drodzy czytelnicy. Za godzinę już Nowy Rok. Wszystkim Wam życzę udanego roku 2017, aby przyszły rok był jeszcze lepszy od tego, który już niestety (a może wręcz przeciwnie) niedługo się skończy. Komentarze mile widziane. :D

 

środa, 28 grudnia 2016

Rozdział 31: Początek końca

   Otworzyła ociężałe oczy z niewiarygodną łatwością, co ją bardzo zdziwiło. Zorientowała się, że leży na czymś miękkim. Nigdy nie czuła się równie błogo, co w tej chwili. Panowała tutaj niczym nie zmącona cisza. Spięła się momentalnie, gdy przypomniała sobie, co się stało. Wstała błyskawicznie i rozejrzała się. Pamięta okropny ból i zmartwioną twarz Jace' a, który się nad nią pochylał. Pomieszczenie, w którym obecnie była miało kształt prostokąta. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie pewien fakt. Każdy mebel, których swoją drogą nie było zbyt dużo, a nawet podłoga i ściany, były barwy białej. To było niepokojąco dziwne. Spojrzała na łóżko. Nim dotarła do niej informacja o tym, co zobaczyła, minęło dobre pół minuty. Łóżko, na którym przed chwilą leżała było, jak chmury. Podeszła do niego ostrożnie i położyła dłoń na puchu. W całym swoim życiu nie dotykała czegoś równie przyjemnego w dotyku. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Naszła ją myśl, że to może być Niebo, ale przecież ona żyje. Nie mogłaby umrzeć. Jeszcze nie teraz. To za wcześnie.

- To niemożliwe - powiedziała na głos.

Zaczęła chodzić po pokoju w poszukiwaniu drzwi. Bezskutecznie. Z frustracji walnęła pięścią w pobliską ścianę, a ona się rozmyła, niczym obłok. Cofnęła się odruchowo. Jej mózg działał jeszcze wolno. Chyba powoli docierało do niej wszystko, ale nie wierzyła w to. A może nie chciała w to uwierzyć? Taka opcja też była prawdopodobna. Musiała się stąd wydostać i poszukać wszystkich. Spróbowała przejść przez ścianę. Pokonała przeszkodę bez najmniejszego oporu. Jakby to nie była ściana tylko powietrze. Znajdowała się teraz w centrum miasta. Nie było to jednak zwykłe miasto. Wszystko tutaj było oślepiająco białe, a ludzie wydawali się być tacy beztroscy. Ich stroje także były śnieżnobiałe. Zaintrygowana spojrzała w dół. Ona też była w białych ubraniach. Z mętlikiem w głowie przesuwała swój wzrok na coraz to nowe uśmiechnięte twarze. Czuła się, jak we śnie. Żadnych zmartwień wypisanych na twarzach, żadnych łez, nawet złości. Clary nie mogła wydobyć z siebie słowa. Patrzyła się głupio na budynki, drogi pozbawionych asfaltu i samochodów. Wtedy podeszła do niej kobieta średniego wieku z dzieckiem na rękach.

- Jesteś tu nowa? - zapytała.

- Aż tak to widać? - spytała rudowłosa.

- Uprzejmość nakazywałaby, żeby powiedzieć nie, ale chcę zapobiec wytykania cię potem palcami, co i tak w sumie nastąpi. Nowi zawsze są wytykani.

- Nie rozumiem. Gdzie ja jestem?

- Dziecko to ty naprawdę nie wiesz? - spytała zaskoczona rozmówczyni. - To jest Niebo. Założę się, że nie tak sobie je wyobrażałaś, ale część dla Nocnych Łowców wygląda nieco inaczej niż pozostałe.

   Clary stała, jak wryta. Na przemian otwierała i zamykała usta. Czuła się, jakby jej mózg się przegrzał. Widziała i przeżyła już wiele, ale w akurat to zdarzenie nie mogła kompletnie uwierzyć. Gdy konała przy Instytucie, miała cień nadziei, że jednak uda się ją w jakiś sposób uratować i przeżyje. Przyjmując prawdę do wiadomości, jej policzki przecięły strużki łez. Płacz, który wydobył się z jej złamanego serca był rozdzierający. Nie mogła się opanować, a nawet nie chciała. To koniec. Nie zobaczy już Jace' a, Alec' a, mamy, Izzy, Luke' a, Jonathana, Magnusa, ani Simona, już nikogo nie zobaczy, chyba, że kiedyś podzielą jej los. O matko, Simon, tak mało czasu spędzała z nim ostatnimi miesiącami. A teraz jest już za późno na wszystko. Nigdy by nie przypuszczała, że jej życie zakończy się w tak młodym wieku. Myśli, coraz to nowe, które dobijały ją coraz bardziej, nie chciały opuścić jej głowy nawet na sekundę. Upadła na kolana, łapiąc się za brzuch obiema rękami. Po chwili wyrzuciła głowę ku niebu, nie wiedziała czy w tym miejscu jest to odpowiednie stwierdzenie, wydała z siebie przeszywający człowieka na wskroś krzyk, pełen bólu. Nie zwracała uwagi na pobliskie osoby, które patrzyły się na nią z ciekawością. Kobieta, która niedawno z nią rozmawiała zakryła usta dłonią, zaskoczona.

- Przepraszam. Nie wiedziałam, że tak zareagujesz- powiedziała współczująco.

Do dziewczyny nie dotarły te słowa. Myśli w jej głowie były głośniejsze. Po jakimś czasie wyczerpana oparła ręce o chodnik, który był równie miękki, co łóżko, na którym się obudziła, po czym oddychając głęboko i nierówno zaczęła się uspokajać, a przynajmniej zewnętrznie. W środku czuła się okropnie. Szeptała imię pewnego aroganckiego blondyna łamiącym się głosem i słabym od krzyku. Zatopiła się w rozpaczy.


***

 
   Instytut w Nowym Jorku był pogrążony w żałobie. Załamana Jocelyn nie była w dobrym stanie. Nie chodziło tutaj o zdrowie fizyczne, ale psychiczne. Jonathan bardzo ją wspierał po śmierci Clary. Od tamtego okropnego wydarzenia minęły dwa miesiące. Każdy dalej nie może w to uwierzyć, mimo że takie właśnie jest życie Nocnych Łowców. Na pogrzebie zjawiło się mnóstwo osób. Między innymi cały klan Rafaela, Magnus wraz z paroma innymi czarownikami, stado Luke' a i wiele innych znajomych dziewczyny, rodzina, a także ci, których nie zdążyła poznać. Najgorzej ze wszystkich, zaraz po Jocelyn, przeżył to Jace. Nie mieli ze sobą na początku dobrych stosunków, a gdy wszystko się zmieniło i chciał spędzić z Clary resztę swojego życia, ta możliwość została mu odebrana. Myślał nawet, żeby sam się udać w miejsce, gdzie jest duża obecność demonów. Wiedział, że to będzie samobójstwo, ale przynajmniej zginąłby w walce z honorem, jak prawdziwy Nocny Łowca. Odkąd rodzina wybiła mu ten pomysł z głowy i zamknęła go w jego własnym pokoju, nie robi nic innego niż siedzenie na podłodze i nieustanne patrzenie się w lustro, na którym było przyklejone zdjęcie osoby, którą pokochał nad życie. Zdjęcie zrobił z ukrycia. Było lekko rozmazane, ale twarz Clary i jej promienny uśmiech były wyraźne. Oprócz tego ,,twórczego" zajęcia opcjonalnie zjadł trochę posiłku, które dostawał codziennie i korzystał z toalety. Życie straciło dla niego sens. To wszystko za szybko się działo. Nie wiedział, czy będzie w stanie jeszcze kiedykolwiek normalnie funkcjonować. Otrząsnął się z otępienia, ponieważ usłyszał blisko drzwi głośną rozmowę, którą prowadzili Alec i Isabell. Wytężył słuch i spróbował rozróżnić słowa.

- Nie możemy go traktować, jak więźnia! To nasz brat Alec! - wykrzyknęła dziewczyna.

- My tylko staramy się go chronić. Będzie tam siedział tyle czasu, aż zrozumie, że musi zacząć normalnie żyć - powiedział spokojnie Alec.

- Ty siebie słyszysz?! Nikt po tym nie będzie do końca normalnie funkcjonował. Clary była moją przyjaciółką i ciągle nią jest! Nie możemy po prostu o niej zapomnieć i żyć, jakbyśmy nigdy jej nie znali. - Jej głos stał się słaby i załamał się na ostatnim słowie.

- Dobra zrobimy, jak chcesz, zgoda? Ale nie miej potem do mnie pretensji, jeśli coś się stanie - powiedział z rezygnacją.

Oboje podeszli do drzwi, prowadzących do pokoju Jace' a. Alec wyjął z kieszeni swoich dżinsów złotawy kluczyk po czym otworzył nim drzwi i wszedł do środka wraz z siostrą. Pomieszczenie było ciemnie z powodu zasłoniętych okien. Po wejściu poczuli dziwny zapach, który był zapewne spowodowanym brakiem wietrzenia pokoju. Spojrzeli na osobę siedzącą na podłodze. Jace wyglądał koszmarnie. Nie byli pewni czy przez ostatnie tygodnie zażywał kąpieli, ani czy cokolwiek robił oprócz siedzenia tutaj. Ubrania, które kiedyś idealnie podkreślały rysy jego mięśni, teraz wisiały na nim, jak na manekinie. Policzki miał pozapadane i poszarzałe. Na szczęce chłopaka był widoczny już dość pokaźny zarost. Chłopak wyglądał, jak dokładne przeciwieństwo dawnego siebie. Nawet nie spojrzał na swoje rodzeństwo.

- Jace nie możesz tak ciągle - powiedziała Isabell.

- Mogę - odpowiedział beznamiętnie blondyn.

- Izzy ma rację. Musisz zacząć żyć. - Spróbował Alec.

- A co właśnie robię? Chyba trupem nie jestem. - Zaśmiał się gardłowo. - Ale gdyby nie wy... Kto wie?

- Nawet tak nie mów! - wykrzyknęła dziewczyna.

- Bez Clary nie mam powodu, by żyć.

- A my? A wszyscy którzy są w tym Instytucie? - Isabell była bliska płaczu.

Wtedy po raz pierwszych od wielu dni na twarzy chłopaka dało się odczytać jakiekolwiek emocje. Były one połączeniem bólu z bezradnością i smutkiem.

- Przepraszam Izzy, ale bez niej zapominam, jak się oddycha - powiedział załamany.

Lightwoodowie spojrzeli po sobie zaskoczeni. Jace Herondale nigdy nikogo nie przepraszał. Jednak po chwili podjęli dalszą próbę odzyskania brata.

-Proszę cię Jace. Spróbuj chociaż normalnie funkcjonować. Jeśli nie dla nas, to dla Clary. Gdyby cię widziała w takim stanie, byłaby załamana. - Alec trafił chyba w czuły punkt, ponieważ blondyn podniósł się ostrożnie i oparł o ścianę, mierząc rodzeństwo pustym wzrokiem.

- No dobra.

To by było na tyle. Po tych słowach Isabell i Alec wyszli z pokoju chłopaka, nie zamykając go. Drzwi zostawili szeroko otwarte. Jace powlókł się do łazienki. Pierwsze, co zrobił, było ogolenie się. Nienawidził zarostu. Później wziął dość długi prysznic. Odświeżony i przebrany zszedł na dół do kuchni. Pierwszą osobą, którą zobaczył, był Jonathan, który siedział przy stole z głową opartą o prawą rękę. Wyglądem prawie niczym nie różnił się od Jace' a.

- Ehm, cześć? - zaczął Jace.

Jego rozmówca wyprostował się i popatrzył na chłopaka, jakby zobaczył ducha. Długo nic nie mówił. Herondale przypuszczał, że nie dostanie odpowiedzi, więc udał się do lodówki.

- Cześć, wróciłeś do żywych? - spytał Jonathan.

- Można chyba tak to nazwać - powiedział wgryzając się w ser żółty.


***


   Nie wiedziała, ile czasu minęło od niezwykle pokazowego przedstawienia w jej wykonaniu. Poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Niechętnie wstała na równe nogi i spojrzała na, jak się okazało, anioła. Nie mogła się nadziwić jego wyglądem. Skórę miał niczym ze złota. Był nieskazitelny i idealny pod każdym względem. Jego ubraniem były białe, zwiewne szaty. Białe, ogromne skrzydła, jakby przyprószone złotem, były niesamowite. Silne i mocne, a zarazem delikatne i miękkie. Spostrzegła, że jedno pióro spadło z prawego skrzydła na chodnik. Po zetknięciu z podłożem zamieniło się w małą garstkę złotego prochu. Lekki wiatr rozwiał rude loki Clary. Pełna zachwytu skupiła na powrót swój wzrok na twarzy posłańca Bożego.

- Witaj Clarisso, przydzielono mnie do ciebie. Jestem archanioł Michał. Będę cię oswajał z Niebem, a jak już wszystko, co jest ci potrzebne, będziesz wiedzieć, opuszczę cię. Taka procedura jest konieczna przy każdej nowej osobie w Niebie. 

- Witaj, mogę zadać pytanie? - spytała nieśmiało. 

- Oczywiście. 

- Od jak dawna tu jestem? 

- Zależy, jaki czas masz na myśli. Tutaj czas płynie inaczej niż na Ziemi. Na Ziemi minęło już około dwóch miesięcy, a tutaj zaledwie parę dni. 

- Dwa miesiące? - powiedziała zduszonym i zdziwionym głosem.  

- To jest w tej chwili nieistotne. Muszę ci na początek przekazać bardzo ważną wiadomość. 

Dziewczyna przestała racjonalnie myśleć. Chyba zapytała archanioła, jaka to wiadomość, ale nie była pewna. Dwa miesiące... Nie żyje już dwa miesiące. Chciałaby wrócić na Ziemię. Chociażby pod postacią ducha, czy nawet zwierzęcia, aby móc zobaczyć jeszcze raz bliskich. Próbowała się skupić na słowach jej rozmówcy. 

- Valentine nie jest twoim ojcem - oznajmił archanioł. 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To by było na tyle z dzisiejszego rozdziału. Jeśli jest za krótki to przepraszam. Powinnam Wam jakoś wynagrodzić moją nieobecność. Pomyślę nad tym, a tymczasem piszcie swoje opinie. Jeśli wystąpią jakieś błędy również za nie przepraszam. Do następnego rozdziału moi drodzy. ♥

wtorek, 27 grudnia 2016

Żyję

   Nie będę drugi raz się załamywać, więc odsyłam was do mojego komentarza pod ostatnim rozdziałem. Postanowiłam wrócić, mimo że pewnie mnie już zdążyliście znienawidzić. Rozumiem to. Rozdział jest w 1/4 napisany. Możliwe, że jutro się już pojawi. Jeśli ktoś jeszcze tutaj został to bardzo was podziwiam i dziękuję za cierpliwość.
Kocham was ! ♥

środa, 4 maja 2016

Rozdział 30: ... nie było jej dane

   Będąc już na miejscu, Clary zobaczyła istną masakrę. Mieszkańcy Instytutu walczyli z hordą demonów, których przybywało z niewiadomego źródła. W dali dostrzegła jakieś niebieskie światło, obok którego stał Magnus. Kompletnie nie rozumiała o co w tym wszystkim chodzi, ale nie interesowało ją to zbytnio. Poddała się instynktom bestii, która w niej tkwiła i próbowała się wydostać, ale Clary miała wszystko pod kontrolą. Wymachiwała mieczem z niesamowitą precyzją, zabijając kolejne kreatury. W trakcie walki stwierdziła, że obok niej jest o wiele więcej Nocnych Łowców, niż mieszka w Instytucie. Postanowiła przejmować się tym dopiero wtedy, kiedy będzie po wszystkim. Ciekawiło ją, skąd się wzięło tyle demonów w jednym miejscu. Nagle usłyszała blisko siebie znajomy śmiech, bardzo znajomy. To był śmiech Valentine' a. Odwróciła się błyskawicznie by ugodził go mieczem i zabić, ale nikogo nie zobaczyła, oprócz kolejnych demonów. ,,Jestem tutaj" . Te słowa odbijały się echem w jej głowie. Zorientowała się, że jej ojciec znalazł sposób, żeby wejść w jej myśli. To ją przerażało i jednocześnie wzbudziło w niej niepohamowany gniew.

-Gdzie jesteś?! - krzyczała ze złością. - Wyłaź tchórzu!

,,Spokojnie, zabawa dopiero się zaczyna. Z przyjemnością popatrzę, jak giniecie". Po tej wypowiedzi Clary nie wiedziała w jaki sposób, ale czuła, że Valentine' a nie ma już w jej głowie. Pod wpływem impulsu wyciągnęła stelę. Odbiegła w miarę spokojne miejsce i narysowała na swoim ramieniu runę posiadającą mnóstwo elementów. Przed jej oczami pojawił się obraz. Był na nim Valentine i Jocelyn, która siedziała skuta obok niego. Byli na moście. Valentine wzdrygnął się i odwrócił, jakby chciał spojrzeć na córkę. Uśmiechnął się strasznie i powiedział coś po łacińsku. Chwilę potem obraz się rozmazał, a przed dziewczyną stał demon, którego od razu, odruchowo zabiła. Myślała o tym, co przed chwilą zrobił Valentine, przecież nie jest czarownikiem. Nie umie czarować. Kierując się ku bramie Instytutu zastanawiała się, jaki most ujrzała w wizji. Znała go, po chwili była już pewna, gdzie jest jej matka i ojciec. Przyspieszyła kroku. Miała lekkie wyrzuty sumienia, że nie pomaga w walce z demonami, ale musiała uratować mamę i za wszelką cenę zabić Valentine' a. Po tym, jak to zrobi musi koniecznie porozmawiać z Magnusem w sprawie tego zaklęcia, które przerwało działanie runy, którą narysowała. Mijając Nocnych Łowców i zabijając po drodze demony poczuła nagłe szarpnięcie za ramię. Myśląc, że to kolejny potwór, zamachnęła się mieczem, ale w ostatniej chwili zdołała zatrzymać rękę. Miecz był tuż przy szyi Jace' a.

-Wiem, że jestem sexy i zabójczo przystojny, ale to nie powód, żeby mnie zabijać - powiedział z uśmiechem chłopak mimo tego, że byli prawie w środku pola bitwy.

Clary przewróciła ze zirytowaniem oczami i chciała iść dalej tak, gdzie zamierzała, ale dłoń Jace' a, którą trzymał na jej ramieniu uniemożliwiała jej to.

-Czego chcesz? Spieszy mi się - powiedziała.

-Gdzie idziesz? Valentine może gdzieś tu być i coś ci zrobić - powiedział jakby zmartwiony.

,,Wydaje mi się" pomyślała. W sumie trochę głupio jej się zrobiło, że chciała pójść bez żadnego słowa, ale nie miałaby nawet czasu, aby powiedzieć o tym Jace' owi czy komukolwiek. Jace oznajmił jej, że zamierza z nią iść. Stwierdziła, że namowy na nic się zdadzą, a chłopak i tak z nią pójdzie, więc nie stawiała oporu. Bała się tylko tego, że demon przejmie nad nią kontrolę i Jace nie będzie chciał jej później znać. Nie chodzi tutaj nawet o sam fakt, że demon siedzi w jej ciele, tylko o to, że okłamywała blondyna. Nie było jednak na to czasu.

-Idziemy - powiedziała z mocą.

Clary narzuciła duże tempo, bo chciała jak najszybciej uratować Jocelyn z rąk Valentina. Mknęli przez kolejne ulice. Dziewczyna mimo lekkiej zadyszki nie zwalniała kroku. Po niecałych dwudziestu minutach byli przy dość starym moście, gdzie jako dziecko przychodziła z Simonem i mamą posiedzieć i porozmawiać. Mało co się tutaj zmieniło. Wszystko tylko może jeszcze bardziej porosło mchem. Jace i Clary stali przy ścianie starego i zniszczonego budynku. Mieli stąd doskonały widok na ich cel. Kolejnym plusem było to, że Valentine, którego widzieli na moście, nie mógł ich dostrzec. Nie mogli działać pochopnie. Trzeba było wymyślić na szybko jakiś plan, który miał szanse na powodzenie. Nagle Clary olśniło.

-Jace myślę, że chyba umiem tworzyć nowe runy - powiedziała.

-Jak to? - spytał zaskoczony.

-Ten miecz - wskazała na swoją broń - powstał dzięki tej runie.

Chłopak odebrał miecz dziewczynie i dokładnie przyjrzał się wskazanej runie. Pomyślał chwilę i powiedział:

-Rzeczywiście tej runy nie ma w Szarej Księdze, ale co to ma do rzeczy.

-Pomyślałam, żeby stworzyć runę niewidzialności - Jace popatrzył na nią z rozbawieniem. - Ale po jej nałożeniu nie widziałby nas nikt. Nawet Nocni Łowcy.

-Myślisz, że jesteś w stanie to zrobić? - spytał z powątpiewaniem.

-Przekonajmy się.

Chwilę później trzymała stelę w ręce. Stała z zamkniętymi oczami i starała się wyobrazić runę. Nie była to prosta czynność. Między jej brwiami powstało sporo zmarszczek. Kiedy przez dłuższy czas nic się nie działo zaczęła wątpić, że jej się uda stworzyć runę, ale się nie poddawała. Po chwili jej głowie utworzył się wzór. Parę pociągnięć ręką i runa na jej ramieniu była gotowa. Otworzyła oczy i spojrzała na Jace' a.

-I jak? Działa? - spytała.

-Tak - odparł Jace zwrócony plecami do Clary.

Rudowłosa ze śmiechem podeszła do blondyna, powiedziała, żeby się nie ruszał i także nakreśliła mu runę niewidzialności. Po jej narysowaniu oboje byli niewidoczni dla otoczenia z wyjątkiem ich samych. Dorysowali sobie jeszcze po runie bezdźwięcznej i paru innych potrzebnych do walki. Zaczęli zbliżać się do Valentina i Jocelyn leżącej obok niego. Wszystko szło świetnie. ,,Idzie nam za łatwo" pomyślała Clary.
Nie obchodziło ją to jednak zbytnio. Gdy byli parę metrów od rodziców Clary, Jace podbiegł do Valentina i zamachnął się mieczem. Dziewczyna poszła w jego ślady, ponieważ chciała go zatrzymać. To jej zadaniem było zabicie swojego ojca i nie chciała, żeby zrobił to Jace. Przez to, że zbyt się tym przejęła, nie patrzyła pod nogi i nadepnęła na suchą gałąź, których było tu wiele. ,,Scena niczym z filmu" pomyślała zirytowana. Morgenstern odwrócił się błyskawicznie i czując piekący ból w okolicach ramienia zamachnął się pięścią i wymierzył cios tak, że Jace uderzył w balustradę mostu głową, tracąc przytomność. Następnie Valentine nakreślił sobie dwie runy na ramieniu. Jedna była Clary nieznana. Szybkim krokiem ruszył ku niej. Zdezorientowana i przerażona dziewczyna nie wiedziała, co robić. Valentine chwycił ją za szyję i uniósł.

-Jak ty to ... - wykrztusiła usiłując się uwolnić.

-Nie tylko ty umiesz tworzyć nowe runy - powiedział z uśmiechem.

Clary patrzyła na ojca osłupiała. Nie chciała wierzyć w jego słowa. Przecież tylko ona mogła tworzyć nowe runy. Prawda? Jej zdumienie przerodziło się w gniew. Miotała się we wszystkie strony usiłując się wyrwać. Z jej ust wydobywał się syk. Przemiana zbliżała się wielkimi krokami. Złość wzrastała z minuty na minutę. Powoli traciła panowanie nad sobą. Wokół jej ciała zaczęła się unosić czarna aura. Palce przekształcały się w ogromne szpony, a oczy zmieniły barwę na kolor żółty. Valentine wciąż trzymał jej gardło w żelaznym uścisku. Clary, już jako demon zamachnęła się pazurami usiłując zranić klatkę piersiową Valentina. Ten zrobił unik, jednak nie wystarczający by uniknąć zadrapania. Z sykiem odsunął się parę metrów. Tymczasem Jace zdążył się już otrząsnąć. Zdziwiony popatrzył na Clary. Nie wiedział o co chodzi.

-Zzzzzaaaaaabbbiiiieeeeerrrrzzzz sssstttttąąąąąddddd mmmmooooojjjjjąąąą mmmaaaattttkkkkęęęę - wysyczała.   

Blondyn z wahaniem wykonał polecenie. Postanowił zostawić Jocelyn w bezpiecznym miejscu i wrócić tu, aby pomóc rudowłosej, a także dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Wziął Jocelyn na ręce i pobiegł w stronę opuszczonej dzielnicy. Clary nie zwracając na niego uwagi walczyła ze swoim ojcem. Wykonywała błyskawiczne, mordercze ciosy, ale Morgenstern zdołał je wszystkie odeprzeć. Dziewczyna nie panowała już nad sobą, owładnął ją całkowicie demon. Dążyła tylko i wyłącznie do śmierci Valentina Morgensterna, swojego ojca. Na chwilę odzyskując świadomość przypomniała sobie ruch, jaki wykonał kiedyś Jace podczas treningu. Postanowiła go wypróbować, zwłaszcza, że teraz była pół demonem i były spore szanse na to, że uda jej się go wykonać. Robiąc salto w przód wbiła swój miecz w plecy Valentina. Była zadowolona z tego, że wyszedł jej ten cios. Morgenstern patrzył na nią zdziwiony. Wydał okropny ryk i zamachnął się mieczem. Trafił. Po lewym barku dziewczyny zaczęła ciurkiem spływać krew. Po chwili Nocny Łowca upadł na kolana. Nie miał siły już, by stać. Clary stanęła przed nim. Chciała widzieć jego twarz, gdy będzie umierał. Nie wiedziała w sumie czy to ona tego chciała, czy demon w niej. Trzymała się za zakrwawiony bark. Jej ręka ledwo się trzymała na skrawku mięśni. Nie czuła bólu. Uśmiechała się nawet. Satysfakcja rozpierała jej duszę. Jej ojciec chyba sam do końca nie wiedział, co się dzieje. Po raz pierwszy widziała przerażenie na tej kamiennej twarzy. Musiał podtrzymywać się rękami, by się całkowicie nie przewrócić. Uchodziły z niego siły. Oto największy koszmar świata Podziemnego konał u stóp własnej córki. Z jego warg zaczęła powoli spływać krew, plamiąc stare deski. Jego oddech stał się spazmatyczny. Chyba coś mówił, ale z jego ust płynęła tylko spieniona krew i wydobywały się dźwięki podobne do warczącego psa.

-To ... miało być... Miałem ...zwy-zwyciężyć - krztusił ostatkiem sił.

Demon w duszy Clary niespokojnie się poruszył pod wpływem emocji dziewczyny. Rudowłosa z całej siły kopnęła ojca w twarz, przewracając go na bok i ukazując zastygłą twarz, twarz trupa. Jego oczy były zapatrzone w dal. Było to puste spojrzenie. Krew z ust Valentina jeszcze się sączyła, gromadząc się wokół jego twarzy i skapując powoli z desek mostu do niewielkiej rzeczki. Przez parę kolejnych minut nie mogło to do niej dotrzeć. Zabiła ojca. To już koniec. Jej matka jest bezpieczna. Można było spokojnie wracać. Nawet zapomniała o swojej ręce, która teraz zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Zastanawiało ją tylko, co powie Jace' owi? Patrząc na ciało ojca czuła obrzydzenie. Ukucnęła i przyjrzała się dokładnie przejętej strachem twarzy. Ten widok nie wiedząc czemu napawał ją szczęściem.

-To już koniec... ojcze - powiedziała głucho klepiąc ojca po policzku.

Nagle poczuła dłoń na ramieniu. Pech chciał, że obudził się w niej instynkt istoty, która w niej przebywała i zamachnęła się szponami. Ofiarą ataku był Jace, który upadł na most, chwytając się za twarz. Świadomość wróciła. Clary widząc, co zrobiła, cofnęła się znacznie, zakrywając usta. Była przerażona. Nieświadomie ciągle się cofała, za nią znajdował się las. Zauważyła, że Jace powoli zaczął podnosić się przy pomocy poręczy. Gdy stał już na nogach zaczął się do niej zbliżać. Clary postawiła w tył kolejne kroki.

-Nie zbliżaj się! Jestem potworem! - krzyczała.

-Clary spokojnie nic się nie stało - mówił blondyn patrząc przejęty na jej rękę.

Dziewczyna kręcąc głową odwróciła się i pobiegła do lasu. Nie zatrzymywała się. Kiedy już brakło jej tchu myślała gorączkowo, co zrobić. Jace pewnie już za nią biegnie. Nagle ręka zaczęła dawać o sobie znać. Ból był rozdzierający. Zacisnęła zęby, hamując krzyk, który cisnął się jej na usta. to zapewne adrenalina pozwalała nie czuć bólu. W pośpiechu narysowała na drzewie runę, dzięki której otworzyła się brama. Mogła przenieść się w dowolne miejsce na świecie. Nie miała jednak dużo czasu do namysłu, ponieważ słyszała już krzyki Jace' a. Pod wpływem paniki wskoczyła w niebieskie jarzące się światło. Nie wiedziała dokładnie o czym wtedy myślała, ale wylądowała u bram Instytutu. Podniosła się z klęczek. Demonów już nie było. Zniknęły wraz ze śmiercią Valentina.

-Jeszcze jeden! - ktoś krzyknął.

Momentalnie wkoło Clary zgromadziły się rzesze Nocnych Łowców. Dziewczyna traciła kontakt z rzeczywistością z powodu upływu krwi z rany. Obraz był zamazany. Nie mogła nikogo rozpoznać. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale była zbyt zmęczona biegiem. W bezradności wyciągnęła ręce, próbując zorientować się w otoczeniu. Nie wiedziała czemu to zrobiła. To był odruch. Wtedy poczuła coś zimnego przechodzącego przez jej klatkę piersiową. Osunęła się na ziemię bez sił. Spojrzała w dół. Widok dalej był rozmazany, ale rozpoznała sterczącą rękojeść serafickiego ostrza, tkwiącego w jej piersi. Rozłożyła bezradnie ręce. Chciało się jej płakać, ale nie roniła ani jednej łzy. Chciało się jej krzyczeć, ale straciła głos. Chciała zobaczyć w ostatnich chwilach twarze kochanych osób, ale powieki były zbyt ciężkie. Chciała żyć, ale to nie było jej dane.

***

Jace przemierzał las w poszukiwaniu Clary. Przeraziła go rana, którą widział. Nie zdążył nawet zorientować się, gdzie jest Valentine. Nigdzie jej nie ma. Nie miał pojęcia, czemu nagle rudowłosa stała się demonem. Nie było czasu na myśli. Trzeba było, jak najszybciej ją znaleźć albo się wykrwawi. Między krzakami ujrzał coś błękitnego. Brama. Zdążył jeszcze dostrzec rude włosy. To Na pewno jest Clary. Gdy dobiegł do bramy nikogo nie było wokół. ,,Pewnie to ona otworzyła bramę'' pomyślał. Wszedł w błękitną poświatę myśląc o Clary. Towarzyszyło mu dziwne uczucie w żołądku, jak przy każdej teleportacji. Wylądował przy Instytucie. Demony gdzieś zniknęły. Przed bramą zgromadzili się wokół czegoś Nocni Łowcy. Podbiegł do swoich towarzyszy. Przepchał się do środka. Okazało się, że na ziemi leżało ciało konającego demona, zabitego przez któregoś z Nefilim. Demon wydał mu się dziwnie znajomy. Lekko rudawe włosy, oczy powoli zmieniające barwę na zieloną, słodkie piegi na nosie... To była Clary. Jace' a opanowała złość i jednocześnie rozpacz. W oczach momentalnie pojawiły się łzy. Nie umiał tego powstrzymać. Upadł na kolana przed Clary. Chwycił ją za dłoń i odwrócił głowę do zgromadzonych. 

-Co wyście zrobili?! To nie żaden demon, tylko Clary! - wrzeszczał ile miał sił w płucach. - Moja kochana, drobna Clary - dodał szeptem głaszcząc głowę dziewczyny. 

Dłoń Clary zacisnęła się pod wpływem głosu blondyna. Podniosła z trudem powieki i spojrzała na chłopaka. Widząc jego twarz na jej twarzy zagościł smutny uśmiech. 

-Jace - wyszeptała słabo. 

-Jestem tu. Wszystko będzie dobrze - mówił jakby sam do siebie. 

 Głaszcząc kciukiem dłoń Clary, Jace zbliżył się jeszcze bardziej ku niej. Jego łzy rozmywały krew na jej barku. Nie przyjmował do wiadomości, że jedyna osoba, którą naprawdę kochał, oprócz rodziny Lightwood' ów, umiera. Delikatnie ujął w jedną rękę jej głowę, a w drugą plecy i uniósł przybliżając dziewczynę do siebie. Oddech Clary powoli stawał się chrapliwy i słabszy. Zdawało jej się, że powieki ważą tonę. Z trudem z powrotem je unosiła. Czuła, że zbliża się koniec. Podniosła prawą rękę i położyła dłoń na policzku Jace' a. Chłopak wtulił się w nią bardziej. 

-Chyba pierwszy raz widzę cię, jak płaczesz - powiedziała z uśmiechem. - Pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Kocham cię. 


Po wypowiedzeniu tych słów jej oczy się zamknęły. Ręka opadła bezwładnie na brzuch. Po paru sekundach klatka piersiowa Clarissy Morgenstern zatrzymała się bezpowrotnie. Odeszła na zawsze. Jace nie mógł tego pojąć. Nie mógł pojąć i zrozumieć, że już nigdy nie będzie mógł zobaczyć jej cudownych zielonych oczu, nieziemskiego uśmiechu, słodkiego śmiechu. Już nigdy nie będzie mu dane jej pocałować, wyznać wszystkie uczucia, jakie do niej żywił. Pozostanie tylko we wspomnieniach. Znali się tak krótko, ale i tak nie mógł bez niej żyć. Nie docierało do niego to, co się dzisiaj wydarzyło. Nie wiedział, jak teraz, po tym wszystkim, będzie normalnie funkcjonował. Dzień zapowiadał się, jak każdy inny. Jednak jego koniec okazał się tragiczny. Zdesperowany zaczął potrząsać martwym ciałem dziewczyny, błagając, by się obudziła. 

-Clary! Obudź się! Obudź się do jasnej cholery! Nie możesz umrzeć! - wrzeszczał. 

Nocni Łowcy zebrani dookoła byli skonsternowani. Nie wiedząc, co mogą zrobić, milczeli. Jace siedział z Clary na kolanach kołysząc się powoli i głaskając jej rude włosy. Z dali dało się słyszeć hałas butów na obcasie. Po chwili Isabelle i Alec stali tuż przy bracie, próbując zorientować się w sytuacji. 

-Co się sta... - urwała Isabelle widząc martwe ciało przyjaciółki, które obejmuje Jace.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Jeju nareszcie jest. Nie wiem ile już nie dodawałam. Miesiąc, dwa, a może pół roku? Niestety zwyczajnie nie miałam czasu na prowadzenia bloga. Szkoła, obowiązki  to istne urwanie głowy. Mam jednak nadzieję, że ktoś został i doczyta jeden z ostatnich rozdziałów. Tak, zbliża się koniec tego bloga. Nie mam na niego pomysłów i w sumie też chęci, a nie chcę, żeby pisanie było dla mnie przymusem. Za ewentualne błędy przepraszam.

Piszcie, jak się podobał rozdział.

Pozdrawiam ♥





poniedziałek, 14 marca 2016

Informacje

  Wiem, że się już niecierpliwicie, co do nowego rozdziału, ale znowu mam mnóstwo rzeczy na głowie i kompletnie nie mam czasu na bloga. Uprzedzam już na przyszłość, że rozdziały nie będą dodawane regularnie.

Lady night

sobota, 5 marca 2016

Prośba

   Mam do Was wielką prośbę. A mianowicie chciałabym poprosić Was, moi czytelnicy, abyście pomogli mi z pomysłem na opowiadanie fantastyczne, ponieważ całkowicie straciłam wenę, a muszę to zrobić do środy bodajże. Z góry dziękuję. Postaram się Wam to wynagrodzić kolejnym rozdziałem.

piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 29: Chwila normalności

   Clary obudziła się szczęśliwa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu. Po umyciu się i przebraniu w czyste ubrania, myślała co powie reszcie. To było oczywiste, że nie może im wyznać prawdy, choć bardzo tego chciała. Postanowiła postąpić z nimi, tak jak z Jace' em, ponieważ nie umiała znaleźć lepszego sposobu, aby dali sobie spokój. Liczyła na to, że Jonathan jej pomoże w tej rozmowie. Jeszcze dzisiaj ma się odbyć rozmowa z Luke' em o jej matce. Żywiła wielkie nadzieje w odnalezienie jej. Biorąc kilka uspakajających oddechów, wyszła z pokoju kierując się do kuchni, bo umierała z głodu. Po drodze została zatrzymana przez Jonathana.

-I jak się czujesz? - spytał.

-Nie najgorzej. Nic mnie nie boli oprócz pleców - odpowiedziała zgodnie z prawdą.

Resztę drogi przebyli razem w ciszy. Mieli szczęście, ponieważ w kuchni nie było nikogo. Clary zaczęła przygotowywać kanapki z tym, co znalazła w lodówce sobie i swojemu bratu. Dziewczyna czuła, że Jonathan zbiera się na odwagę by zacząć jakiś temat. Wiedziała chyba o czym to będzie rozmowa. Z resztą nie trudno było się domyślić. Przez tą ciszę czuła się nieswojo. Słychać było tylko dźwięk noża, który uderzał co jakiś czas o deskę.

-Clary, co będzie teraz? Co zamierzasz zrobić? - spytał w końcu.

Dziewczyna przerwała swoją pracę i odłożyła nóż, odwracając się w stronę brata.

-Tak szczerze to nie mam pojęcia - powiedziała westchnąwszy. - Nie wiem, czy jest w ogóle jakaś szansa, że uda mi się wypędzić tego demona. Chyba najlepszym wyjściem będzie ... - Przerwała słysząc zbliżające się kroki.

Do kuchni weszła Isabelle. Widząc Clary, podeszła do niej i przytuliła ją pytając, jak się czuje. Clary dała jej taką odpowiedź, jaką Jonathanowi. W tej kwestii nie zamierzała kłamać. Chwilę później usiedli we trójkę przy stole i zjedli śniadanie. Isabelle ciągle ukradkowo spoglądała na Jonathana. Clary od razu to spostrzegła. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć, ale jak na razie nie podejrzewała niczego.

-Clary masz może jakieś plany na dziś? - spytała Isabelle.

-Nie, jak na razie nie - odpowiedziała Clary.

-O to świetnie - ucieszyła się czarnowłosa. - To może miałabyś ochotę spotkać się dzisiaj z Simonem?

-No pewnie! - wykrzyknęła rudowłosa. - Kiedy idziemy?

Isabelle już miała udzielić jej odpowiedzi, gdy do kuchni wszedł Jace, przerywając rozmowę.

-Gdzie idziecie? - spytał zbliżając się do stołu.

Siadając do stołu, Jace zmierzył wrogim spojrzeniem milczącego Jonathana. Morgenstern nie był mu dłużny. Usiadłszy wziął kanapkę z talerza, który był na środku stołu. Jedząc śniadanie patrzył wyczekująco na dziewczyny.

-Nie twoja sprawa, gdzie idziemy, ale jeśli cię to tak bardzo interesuje, to do Simona - odparła władczo Isabelle.

-Idę z wami - powiedział automatycznie blondyn.

Isabelle potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Patrzyła oburzona na swojego przybranego brata. Najwyraźniej nie zamierzała z nim wychodzić. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i ze złością wpatrywała się w Herondale' a.

-No co? - spytał zdziwiony chłopak.

-Nie idziesz z nami - zawyrokowała Izzy.

-Ale Clary... - zaczął.

-Clary zadba sama o siebie, a jak nie, to ja to zrobię - odparła z rosnącą złością. - Nie musisz za nią chodzić, jakbyś był pod wpływem jakiegoś zaklęcia.

-No ale... - Jace zaniemówił.

Isabelle nie czekając, aż jej brat coś jeszcze doda, chwyciła Clary za ramię z zamiarem opuszczenia kuchni. W ich ślady udał się Jonathan. Gdy zamierzali wyjść z pomieszczenia i udać się do swoich pokoi, w drzwiach zatrzymała ich Maryse. Twarz miała zmęczoną. Chyba zarwała ostatnią noc.
-Oznajmiam, że wszyscy mają się stawić w bibliotece po kolacji. Macie się nie spóźnić - oznajmiła wszystkim poważnym i mocnym tonem po czym wyszła. 

Wszyscy popatrzyli kolejno po sobie. Każdy przypuszczał w jakiej sprawie miało się odbyć to zgromadzenie. Najszybciej z zamyślenia ocknęła się Isabelle, która pociągnęła Clary za ramię w celu popędzenia jej. Wyjaśniła jej w drodze do pokoi, jak zaplanowała to wyjście. Jej rozmówczyni tylko kiwała głową. Przy pokoju czarnowłosej zatrzymały się na chwilę. 

-Daję ci 15 minut na przebranie się. Ubierz się w coś ładnego. Po tym czasie przyjdę zobaczyć, jak sobie radzisz - powiedziała po czym zniknęła za drzwiami. 

Clary nie widziała jeszcze nigdy naprawdę wkurzonej Isabelle, ale z opowieści Jace' a nie jest to przyjemny widok. Dlatego postanowiła znaleźć w szafie ,,coś ładnego" . Usiadła na podłodze w swoim pokoju przed otworzoną szafą i przebierała w ubraniach. Nie mogła znaleźć nic odpowiedniego, ponieważ w przeciwieństwie do jej nowej przyjaciółki, nie lubiła za wiele odkrywać. Zaintrygowało ją ubranie leżące na dnie szafy, które miało piękny szmaragdowy materiał. Wzięła do ręki, jak się okazało sukienkę. Spodobała jej się. Poszła do łazienki i szybko ją założyła. 


   Wychodząc wygładziła materiał stroju. Przyjrzała się w gigantycznym lustrze, którego wcześniej tu nie widziała. Pewnie Izzy przyniosła jej kolejny ,,prezent" . Kolor sukni podkreślał barwę jej oczu. Zaczęła teraz szukać odpowiednich butów. Niestety nie mogła nic znaleźć oprócz wysokich szpilek, ale nie mając nic lepszego do wyboru, założyła je.
   Podeszła do drewnianego pudełka w poszukiwaniu jakiś dodatków. Zdecydowała się na szmaragdowy naszyjnik w kształcie serca. 


 
 

















   W trakcie zakładania naszyjnika do pokoju weszła Isabelle. Jak zwykle wyglądała olśniewająco. Ubrana była w szafirową sukienkę i czarne szpilki. Miała, jak zwykle mocny makijaż. Tym razem zdecydowała się na ciemne cienie, które podkreślają jej oczy i krwistoczerwoną szminkę. 




 















-Clary widzę, że jednak umiesz się ubrać bez mojej pomocy - pochwaliła młoda Lightwood.

-Ymm dzięki - Clary nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć.

-Ale, gdzie twój makijaż? - spytała oburzona.

-Nie zamierzałam się malować.

-To niedopuszczalne! - skarciła ją Isabelle.

Isabelle podeszła z Clary do toaletki i kazała jej siadać. Lustro zasłoniła kocem, który zabrała z łóżka. Clary nie wiedziała jaki miała w tym cel, ale się nie odzywała. Rudowłosa stwierdziła, że Isabelle zawsze musi rządzić i nie toleruje żadnych sprzeciwów. Kiedy w końcu czarnowłosa skończyła swoje dzieło, zdjęła koc z lustra i położyła z powrotem na łóżku, podziwiając swoją pracę. Clary szczerze się zdziwiła. Jej makijaż był lekko widoczny, ale wydawał się niemal naturalny.


Clary poderwała się z miejsca i rzuciła na szyję przyjaciółce. Trwały w uścisku przez chwilę, po czym Isabelle spytała:

-Idziemy?

-Oczywiście.

Po jakimś czasie były już w Central Parku. Na pobliskiej ławce czekał na nich już Simon. Ujrzawszy dziewczyny rozpromieniony do nich podbiegł. Przytulił Clary z tak wielką mocą, że dziewczyna myślała, że przyjaciel ją udusi. Serce waliło jej, jak oszalałe. To był chociaż chwilowy powrót do przeszłości i normalności. Po chwili oderwali się od siebie, choć Clary nie chciała, aby to się kończyło. Chciała mieć go ciągle przy sobie, bo miała wrażenie, że zaraz rozpłynie się w powietrzu, a to wszystko to tylko sen i dalej jest uwięziona w rezydencji Valentina. Jednak to nie był sen, a Simon nigdzie się nie wybierał. Zdziwiła ją czułość z jaką przytulał się z Izzy. ,,Coś mnie ominęło? - spytała sama siebie" . Chwilę później Isabelle i Simon stali ze złączonymi dłońmi. Clary nic nie rozumiała, ale zaczynała do niej docierać prawda.

-Co jest? - spytała.

-Clary, bo wiesz... - zaczęła Isabelle. - Podczas twojej nieobecności trochę się z Simonem zbliżyliśmy i jesteśmy już oficjalnie parą.

Clary stanęła, jak wmurowana. ,,Parą?" to pytanie tłukło się jej po głowie.

-Ale jak to? - Spojrzała wymownie na czarnowłosą. - Simon.

-Clary nie jestem już dzieckiem, a poza tym sama chciałaś, żebym znalazł sobie dziewczynę - bronił się.

Clary pokręciła z niedowierzaniem głową. Jednak postanowiła ten dzień wykorzystać na ile może. Z Isabelle rozmówi się w Instytucie. Na twarz założyła sztuczny uśmiech. Jest dobrą aktorką, dlatego żadne z nich się nie połapało, że nie jest mimo to w nastroju, może trochę Isabelle. Ten dzień spędzili na siedzeniu na kocu, na trawie i śmianiu się z opowieści Simona. W pewnym momencie Clary naprawdę wrócił humor dzięki przyjacielowi i śmiała się szczerze. W końcu to nie wina Simona, że się zakochał. Ale Isabelle mogła być trochę bardziej ostrożna. Rudowłosa nie zamierzała wciągać jeszcze Simona w to bagno, w którym sama już jest po uszy.
Wracając do Instytutu Clary co jakiś czas patrzyła zirytowana na swoją towarzyszkę. Było już ciemno. Będąc coraz bliżej Instytutu czerwony naszyjnik Isabelle, który wykrywał obecność demonów coraz bardziej pulsował. Swoją drogą Clary dziwiła się, że przy niej nie pulsował. Najwyraźniej demon miał jakiś tryb maskujący i dopiero kiedy przejmuje nad nią kontrolę się uaktywnia. Widząc już Instytut można było także zaobserwować malutkie światełka, które zapewne były serafickimi ostrzami.

-Co do cholery?! - Na wpół krzyknęła Isabelle z lekkim strachem.

Nie czekając na odpowiedź pobiegła w stronę światełek rozwijając swój bat. Clary nie miała broni. Miała wyłącznie stelę, jak się okazało swojej matki, którą któregoś wieczoru podrzuciła jej Maryse. Nie myśląc zbytnio co robi wyciągnęła ją. Czuła, że demon się w niej budzi. Czuła, że ma więcej siły niż zwykle. Podeszła do pobliskiego metalowego płotu i wyrwała jeden z jego sztachet i narysowała nieznaną jej runę. Metal zaczął się świecić, by po chwili uformować się w coś rodzaju miecza. Na swojej skórze narysowała dodatkowo parę run. Poczuła się pewniej i umiała opanować demona, ale nadal wokół niej wił się czarny dym, a oczy jarzyły się na żółto. Pobiegła z niesamowitą szybkością w wir walki.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Oto i nowy rozdział. Mam nadzieje, że się spodoba. Przepraszam Was, że rzadko dodaję. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Jednak myślę, że mi wybaczycie. Czekam na Wasze opinie i przepraszam za jakiekolwiek błędy.


Pozdrawiam wszystkich czytelników ♥

wtorek, 16 lutego 2016

znowu

Przepraszam was, ale chyba nie dodam rozdziału dzisiaj na pewno, a jutro chyba też nie, bo mam pewne problemy rodzinne. Myślę, że mnie zrozumiecie.
Przepraszam :'(

poniedziałek, 1 lutego 2016

LBA x2


Bardzo, ale to bardzo dziękuję Mania Mai za tą nominację. Nominowała mnie także Marci Herondale, bardzo ci dziękuję także za to i cieszy mnie, że czytacie mojego bloga.

 



 Pytania od Mani:

1. Ulubiona książka/seria książek?

Hmmm mam wiele, ale wymienię ostatnią przeze mnie czytaną czyli dzieło Rebecci Donovan pt. ,,Co, jeśli..." 
 

2. Pisanie to twoje hobby, czy pasja?

Myślę, że mogę to określić jako pasja. 
 
3. Dlaczego ta tematyka bloga?

Dlatego, bo ,,Dary Anioła" były pierwszą książką, którą przeczytałam dobrowolnie i to od niej się zaczęło, a w sumie od nich, bo to seria książek. :D 
 
4. Jak zaczęła się twoja przygoda z blogowaniem?

Zaczęłam od czytania blogów i w końcu założyłam swojego.
 
5. Ulubiona piosenka?

Hmmm nie mam ulubionej, słucham wszystkiego po trochu. 
 
6. Bez czego nie potrafisz żyć?

Myślę, że bez przyjaciół, rysowania, czytania i pisania. :* 
 
7. Czarny, czy biała?

Oczywiście, że czarny :D 
 
8. Kim chcesz zostać w przyszłości?

Nie mam szczerze pojęcia. 

9. Ulubiona postać książkowa?

Także nie mam, ale wymienię teraz Jonathana z ,,Darów Anioła" :3 
 
10. Skąd czerpiesz inspiracje?

Praktycznie ze wszystkiego. Nie ograniczam się. 
 
11. Ulubiony cytat?


A zacytuję ostatni, który mi się spodobał. ,, Nawet jeśli się udaje, że nic się nie stało, wciąż jest to tak samo realne. " jest to z książki ,,Co jeśli..."









Pytania od Marci:
1. Jaki jest Twój nawyk z dzieciństwa?


Hmmm myślę, że siedzenie na parapecie. :D 
 
2. Co natchnęło Cię do pisania bloga?


Inne blogi :* 
 
3. Jakieś domowe zwierzaki?


Tak, pies i kot :D 
 
4. W jakim miesiącu masz urodziny?


W czerwcu :p 
 
5. Strona internetowa, na którą codziennie wchodzisz?


Ostatnio olx.pl, ponieważ chcę kupić pieska i szukam korzystnej okazji. 
 
6. Masz rodzeństwo?


Nie mam. 
 
7. Co najbardziej uwielbiasz w Twoim życiu codziennym?


Chyba spotykanie się z przyjaciółmi. 
 
8. Ulubiony blog? - nie musi być o DA.


Hmmm nie pamiętam czyj to był, a nie chcę zmyślać. Dawno na niego wchodziłam, ale tematyką była fantastyka :D 
 
9. Hobby?


Rysowanie, pisanie, czytanie, granie w siatkówkę  ;p 
 
10. Zmieniłabyś coś w swoim życiu?


Myślę, że nie, bo wtedy nie byłoby tak, jak jest teraz. Nie znałabym zapewne pewnych osób, a są one dla mnie ważne. 









No i znów nikogo nie nominuję. Przepraszam, ale nie mam do tego zwyczajnie głowy. :( 

środa, 27 stycznia 2016

Szkoła

   Mam tragiczne wieści. W szkole mam coraz więcej zajęć, sprawdzianów i różnych występów, czy lektur, więc prawdopodobnie aż do ferii czyli 15 lutego nie dodam nic. Bardzo mi przykro, ale zwyczajnie nie nadążam. :(

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 28: Nadzieja

   Obudziła się w izbie chorych. Czuła się tak, jakby coś wyssało z niej wszystkie siły. Mimo na pewno długiego ,,odpoczynku" była niezwykle senna. Patrzyła się chwilę w sufit i myślała o tym, co się stało. Ocknęła się jednak po paru sekundach, kiedy ktoś chwycił ją za rękę. Była pewna, że to był Jonathan. Odwróciła głowę ostrożnie i powoli. Jej przypuszczenia okazały się mylne, ponieważ koło niej siedział Jace, a nie jej brat. Jej serce zaczęło bić szybciej. Patrzyła się na niego nie mogąc nic powiedzieć. Jace patrzył na nią czule, mocniej ściskając jej dłoń. Po chwili przybliżył ją do ust i pocałował, następnie gładząc ją kciukiem. Clary wiedziała, że szykuje się poważna rozmowa. Wiedziała, że nie jest na nią jeszcze przygotowana.

-Clary, jak się czujesz? - Padło pierwsze pytanie.

-Ymmm nie najgorzej - odpowiedziała schrypnięta.

Jace od razu podał jej kubek wody stojący na szafce obok. Dziewczyna wypiła go duszkiem i odstawiła na miejsce. Czekała na ciąg dalszy przesłuchania, bo wiedziała, że tym razem chłopak nie odpuści. Miała z resztą rację.

-Proszę powiedz mi co się stało - błagał.

-Jace, naprawdę bym chciała, ale nie mogę. Uwierz mi.

-Dlaczego mi nie możesz powiedzieć? Nie rozumiesz, że ja umieram ze strachu o ciebie? Zależy mi na tobie, jak na nikim innym - oświadczył.

Clary zdziwiło to wyznanie. Szczerze to nie sądziła, że uczucia Jace' a do niej są w jakimkolwiek stopniu prawdziwe. Uwodził on już wiele naiwnych dziewczyn. Nie chciała być jedną z nich. Mimo wszystko coś podpowiadało jej, że jemu naprawdę na niej zależy. Gdyby tylko miała pewność, że nic mu się nie stanie od razu by mu wszystko wyznała. Bo bardzo tego swoją drogą chciała. Niestety w takiej sytuacji, w jakiej jest obecnie nie mogła nic zrobić.

-Po prostu nie możesz wiedzieć, bo wtedy będzie dla wszystkich to bardzo złe. Wiem, że to marne wyjaśnienie i nawet nie przypuszczasz o co mi chodzi, ale nie mogę ci więcej powiedzieć. Nie chcę na darmo ryzykować.

Herondale wyraźnie się wahał. Z jednej strony chciał wiedzieć, co się stało, a z drugiej nie chciał przygnębiać Clary.

-Bardzo chciałbym wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, ale dam sobie spokój - powiedział w końcu. - Bardziej mnie obchodzi twoje samopoczucie niż takie coś. Po prostu teraz zwiążę się z tobą sznurem i nie będę odstępował na krok.

Ostatnie zdanie powiedział żartobliwie. Clary cichutko zachichotała. Chłopak stwierdził, że uwielbia jej śmiech. Podobnie, jak i wiele innych rzeczy w tej rudowłosej i niskiej dziewczynie. Zakochał się po uszy. Jeszcze nigdy nie odczuwał czegoś tak mocno. Dopiero teraz czuł się szczęśliwy, przy niej, wiedząc, że jest bezpieczna i w dobrym nastroju. Postanowił sobie, że nie zawiedzie jej. Bez względu na wszystko. Będzie jej pomagał w każdej sytuacji. Będzie ją chronił przed złem tego okropnego świata. Razem pokonają Valentina i odzyskają jej matkę. Właśnie, o mało nie zapomniał o dobrych nowinach.

-Clary muszę ci coś natychmiast powiedzieć! Sądzę, że się ucieszysz - powiedział z entuzjazmem.

-No to na co czekasz? Mów. - Pospieszała go.

-Dokładnie dzień temu, zaraz po tym, jak cię tu przynieśliśmy zadzwonił do nas Luke i powiedział, że wie, gdzie jest twoja matka i wraz z nią Valentine.

Dziewczynę tak pobudziła do działania ta informacja, że aż zerwała się z łóżka, ale prawie natychmiast usiadła czując dotkliwy ból pleców. Jace zrywał się już z miejsca, aby złapać Clary, jednak widząc, że sama sobie poradziła z powrotem usiadł na krześle.

-No to na co czekamy?! Trzeba ją ratować i zlikwidować Valentina.

-Clary spokojnie. To nie takie łatwe, jak się wydaje. Musimy mieć przede wszystkim plan, a tego właśnie nam brakuje.

Clary wyraźnie to przybiło, ale dalej była pełna nadziei na odzyskanie mamy.

-Umm, Jace ... - zaczęła niepewnie.

-Tak?

-Chciałabym wrócić do pokoju, a wszystko mnie boli i nie mam siły. Czy mógłbyś mnie tam zanieść? - spytała nieśmiało.

-No jasne. Sam miałem to proponować - powiedział i wziął dziewczynę delikatnie na ręce.

Musiał niezwykle uważać, gdyż całe plecy miała poorane, jakby ktoś ją ciął nożem. Niepokoiło go to, ale obiecał sobie, że jeśli Clary nie chce nic mówić to da sobie z tym spokój. Słyszał co jakiś czas cichy syk. Wiedział, że ją boli, ale nie mógł nic poradzić. Z każdą oznaką bólu, jaką starała się ukryć, czuł jakby ktoś wbijał mu igły w serce. Jak najszybciej chciał położyć rudowłosą na miękkiej pościeli i utulić do snu. Nawet nie wiedział od kiedy zrobił się taki miły i czuły. Stwierdził, że powoli zaczyna się przełamywać. Fascynowało go to, a jednocześnie przerażało. Drzwi pokoju otworzył porządnym kopniakiem. Podszedł szybko do świeżo pościelonego łóżka i położył na nim delikatnie dziewczynę. Następnie przykrył ją kołdrą i zgasił lampkę nocną, życząc dobrej nocy. Tuż przy drzwiach usłyszał jeszcze głos Clary proszący, aby na chwilę się wrócił. Zrobił to bez żadnego słowa sprzeciwu.

-Dziękuję - powiedziała uśmiechając się.

W tym nikłym świetle zauważył tą lekką podkówkę na jej twarzy, ale dzięki runom udało mu się to. Również się uśmiechnął. Przysiadł na brzegu łóżka. Clary podniosła się do pozycji półleżącej. Chłopak wyciągnął prawą rękę i dotknął dłonią jej policzka. Dziewczyna wtuliła w jego dłoń twarz zamykając oczy. Jace nachylił się do niej tak, że ich nosy dzieliły zaledwie centymetry. Oddechy obojga stały się cięższe.

-Kocham cię, Clary. Pamiętaj o tym, proszę - powiedział szeptem i szybko wybiegł z pokoju.

Stało się to tak błyskawicznie, że Clary chwilowo nie wiedziała co się dzieje. Czuła się tak, jakby jej twarz płonęła. Kompletnie zapomniała o bólu pleców. Położyła się ponownie, ręce zakładając na kark. Patrzyła w sufit myśląc. Osiemdziesiąt procent myśli zajmował jej Jace i to, co się niedawno stało. Pomyślała, że w sumie chciałaby, żeby coś między nimi zaszło. Chciałaby, żeby był tylko jej. Pozostałą cześć jej myśli zajmowała informacja o jej mamie. Demon i sytuacje z nim związane przeszły na dalszy plan. Chciała jak najszybciej odzyskać mamę. Nie mogła znieść tego czekania. W tamtym momencie dodatkowo przypomniało jej się ostatnie spotkanie z Simonem. Nawet nie wiedziała ile minęło od czasu, kiedy ostatni raz go widziała. Zamierzała się z nim spotkać w najbliższym czasie. Został jeszcze Luke. Za nim też tęskniła. Wiedziała już, że jest wilkołakiem, ale jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało. Przez to jej ,,nowe" życie nawet nie miała czasu, aby myśleć o bliskich jej osobach, kiedy jeszcze była tylko zwykłym człowiekiem, jak jej się zdawało. Próbowała zasnąć, ale natłok myśli jej to uniemożliwiał. Poszła powolnym krokiem do łazienki. Przy każdym ruchu plecy dawały o sobie znać. Ostrożnie zdjęła ubranie z siebie, żeby zobaczyć tą ranę na plecach. ,,Rana" okazała się dość głębokimi cięciami, jakby nożem. Pewnie jedna z jej ofiar miała coś ostrego i próbowała się bronić. Przejechała delikatnie po ledwo zaschniętych szramach. Wiedziała już, że to pamiątka na całe życie. O ile jeszcze pożyje, bo nie wiedziała. Nie miała pojęcia czy demon nie zabije jej w każdej chwili lub nie wytrzymując sama nie odbierze sobie życia. Zakładając z powrotem ubrania przypomniała sobie słowa matki, które powiedziała jej dawno dawno temu. ,,Życie potrafi być okrutne Clary, ale nie możesz się poddać i utracić nadziei. Nadzieja to jedyne co mamy". Postanowiła się trzymać tej myśli i mieć nadzieję. Nadzieję na wiele rzeczy. Przede wszystkim nadzieję na powrót Jocelyn i lepsze jutro. Z takimi myślami położyła się spać i zapadła w głęboki spokojny sen. Śniła o wysokim, aroganckim blondynie, z którym bierze ślub, o mamie, która się do niej uśmiecha i mówi, że wszystko się skończyło i będzie już tylko lepiej. Śniła o nadziei na świat, w którym nieszczęścia występują w absolutnym minimum. Przez całą noc na jej twarzy widniał lekki i radosny uśmiech.



---------------------------------------------------------------------------------------------------------


Czyli jednak poniedziałek. Jejku ta okrutna szkoła. Nie dadzą ludziom spokoju. Nie wiem jak to będzie z rozdziałami. Mam codziennie jakieś sprawdziany :(
Jeśli rozdziały będą rzadko, na feriach postaram się poprawić częstość dodawania, jakość i długość.
Przepraszam za błędy, jeśli są i jeśli rozdział jest nudny.


Pozdrawiam Was serdecznie ♥

piątek, 22 stycznia 2016

LBA


Ogromnie dziękuję  Veronica Hunter za tą nominację. Na prawdę miło mi, że tyle ze mną wytrwałaś i to czytasz. Sama masz genialne blogi i cię podziwiam :D  :*

 Pytania od Veronica Hunter: 
1. Twój ulubiony aktor/ka?

 Jason Statham ♥
2. Twój ulubiony kolor?
zielony i czarny <3 
3. Wierzysz w reinkarnacje?
Myślę, że raczej nie. Bardziej przychylam się ku wersji, że jest niebo i piekło ;) 
4. Co sądzisz o obrazach olejnych?
 Sądzę, że są naprawdę genialne. Sama chciałabym umieć malować takie cuda *O* 

5. Czy kiedy zapamiętasz swój sen, to sprawdzasz czasami jego znaczenie/a w internecie?
Hmm w internecie nie, ale w senniku czasami, ale najczęściej to opowiadam go innym :D 
6. Co cię zainspirowało do założenia bloga?
Seria Dary Anioła i inne blogi. Postanowiłam spróbować. 
7. Jak byś ocenił/a mój blog w skali od 1-10?
Nieskończoność heh. Nie no, a tak na poważnie to uważam, że świetnie piszesz i masz do tego talent. <3 

8. Twoja ulubiona pora roku?
Sądzę, że to będzie lato. 
9. Ile książek znajduje się w twojej biblioteczce (możesz wstawić zdjęcie, jeśli chcesz)?
Zdjęcia mi się trochę nie chce już robić. Około 60 ;) 

10. Bez jakiego napoju nie mogłabyś żyć?
Myślę, że robione ze świeżych owoców koktajle. Uwielbiam je :3 
11. Smak miętowy czy truskawkowy?
Zależy co to by było. Ale myślę, że i tak truskawkowy. ;)  






Przepraszam, ale nikogo nie nominuję :'( 

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział

   Moi drodzy oświadczam Wam, że mam ostatnio nieźle napiętą sprawę w szkole. Także rozdział może pojawić się aż w niedzielę albo nawet w poniedziałek. Postaram się go dodać w miarę szybko, ale nie wiem jak to będzie. Przepraszam, że będziecie musieli tyle czekać. :(

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 27: Rzeźnik

   Po około godzinie uspokajania Clary, zasnęła. Jonathan delikatnie położył ją na swoim łóżku i przykrył kołdrą. Postanowił pójść do kuchni i przynieść jej obiad do pokoju, bo wiedział, że nie będzie chciała z nikim rozmawiać. Czuł się obco w Instytucie. Każdy krzywo na niego patrzył. Jedynym oparciem była jego siostra. Niska, ruda, piegowata dziewczyna o niezwykłym charakterze. Podczas drogi do kuchni myślał przede wszystkim o tym, co się mogło stać w nocy. Musiało to być coś bardzo poważnego i strasznego. Tylko co? Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Gdy doszedł do kuchni i otworzył drzwi wszystkie rozmowy od razu ucichły. Każdy patrzył się prosto na chłopaka, który podszedł sztywno do blatu i się o niego oparł. Atmosfera była taka gęsta, że można ją było kroić nożem. Jonathan w końcu odetchnął i powiedział:

-Dalibyście mi coś do jedzenia? Chciałbym zanieść coś Clary.

Jace popatrzył się na niego podejrzliwie.

-A czemu akurat ty? - spytał z jadem w głosie.

-Hmmm... pomyślmy, może dlatego, że jestem jej bratem? - odparł ironicznie Morgenstern.

-To nie oznacza, że inni nie mogą z nią rozmawiać i przebywać! - warknął blondyn.

,,Co z tym gościem jest nie tak?" pomyślał Jonathan. Nie chciał rozpoczynać drugiej kłótni, dlatego postanowił odpuścić.

-Dobra koleś nie spinaj się tak. Jeśli tak ci na tym zależy, to ty jej zanieś coś do jedzenia. - Mówiąc to uniósł ręce w geście poddania, arogancja jednak nie znikała z jego głosu.

Herondale był na skraju wytrzymałości. Ze złością przygotował posiłek i udał się do pokoju Clary. Jonathan wyszedł zaraz za nim. W milczeniu pokonywali kolejne odcinki drogi. Jace miał już wchodzić do pokoju dziewczyny, ale Jonathan go powstrzymał. Blondyn wyrwał mu się poirytowany i wszedł do środka. Nie znajdując rudowłosej w pokoju, odwrócił się do jej brata gotowy do bójki.

-Gdzie ona jest?! Co jej zrobiłeś?! - krzyczał.

Równie zirytowany już dziecinnym zachowaniem Jace' a, Jonathan zanim tamten znowu zacząłby coś krzyczeć, zatkał mu buzię ręką.

-Ej koleś, spokojnie. Po co te nerwy? Clary zapewne jest jeszcze w moim pokoju. Przyszła tam z rana, w sumie nawet nie wiem po co.

Tymi słowami Jace się lekko uspokoił i wyszedł bez słowa, kierując się do pokoju tym razem Jonathana. Nie pukając wszedł cicho do środka, obawiając się, że obudzi dziewczynę. Jednak Clary już nie spała, kucała i zbierała porozrzucane wszędzie ubrania brata. Nie zauważyła, że chłopcy weszli do pokoju. Dalej robiła swoje.

-Clary nie wiem, czy chcesz mnie widzieć, ale przyniosłem ci jedzenie - powiedział szybko Jace.

Przestraszona i zaskoczona dziewczyna pisnęła i upadła na tyłek upuszczając ubrania, które spadły jej na głowę. Obaj chłopcy zaczęli się śmiać. Clary tymczasem wstała i zrzuciła z siebie ubrania. Podeszła do nich i obydwóm dała z liścia.

-Za co to było? - powiedzieli jednocześnie. Od razu popatrzyli na siebie podejrzliwie.

-Moglibyście mi chociaż pomóc, a nie się śmiać - odrzekła dziewczyna.

-Dobra już nie bądź zła. Tu masz jedzenie. - Jace wskazał na tacę. - Ale wcześniej chciałbym z tobą porozmawiać, tak jak obiecałaś.

Clary popatrzyła na niego. Zauważył dziwny błysk w jej oczach. Nie zwrócił jednak na to większej uwagi. Po chwili namysłu kiwnęła powoli głową. Siedli razem na łóżku Jonathana, a właściciel pokoju stał przy drzwiach nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W tamtym momencie popatrzył się na niego wymownie blondyn.

-Mógłbyś? - spytał.

Chłopak już miał coś powiedzieć, ale gdy siostra popatrzyła na niego błagalnie, zmienił zdanie. Wyszedł posłusznie z pokoju i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Czekało go trochę czekania. Tymczasem w jego pokoju rozmowę zaczęła Clary.

-Dobrze, więc pytaj. Co chcesz dokładnie wiedzieć?

-Najlepiej to wszystko. Ale najbardziej mnie ciekawi, jak cię tam traktowano. Valentine dawał ci jeść? Miałaś własny pokój? Znalazłaś matkę? 


Dziewczyna spojrzała na niego spanikowana.

-Czekaj, czekaj. Chcesz powiedzieć, że mamy tutaj nie ma?! - przerwała jego lawinę pytań.

-Ymm no nie. Myśleliśmy, że jej tam nie było. Clary teraz się tym nie przejmuj. Znajdziemy ją. Będzie cała i zdrowa. Opowiedz mi proszę co tam przeżyłaś.

Szczerze nie chciała o tym rozmawiać. No, ale mu obiecała, a obietnic dotrzymuje. Wzięła głęboki oddech dla uspokojenia.

-Nie ma w sumie co opowiadać. Pokój miałam, jeść mi dawano, traktowano mnie względnie. Nie ma o czym mówić. - Jak najszybciej chciała skończyć ten temat.

-No dobra, a czego chciał od ciebie Valentine? - spytał.

-A skąd mam wiedzieć? Nie zdążyłam się dowiedzieć. - Skłamała bez trudu.

Jace najwyraźniej nie był zadowolony jej lakonicznymi odpowiedziami, lecz teraz o to nie dbała. Teraz jak najszybciej chciała wrócić do pokoju i zaszyć się tam do końca dnia. Miała nadzieję, że Jace sobie odpuści i nie będzie drążył tematu. Nie pomyliła się, bo po chwili zrezygnowany wstał. Widać było, że chciał zadać jeszcze wiele pytań, ale się powstrzymywał. ,,W sumie to i dobrze" pomyślała. Pomógł jej wstać i razem udali się do drzwi. Jonathan wstał im na powitanie. Spojrzał pytająco na siostrę, lecz ona spuściła wzrok i poszła do swojego pokoju. Wszyscy wracając do swoich pokoi rozeszli się w kompletnej ciszy.

***

   Dochodził wieczór. Clary cały dzień siedziała zamknięta w pokoju. Bała się, że demon znowu przejmie nad nią kontrolę. Gdy ktoś usiłował się do niej dostać, nie otwierała, nawet nie odpowiadała. Siedziała przy ścianie w kompletnym odrętwieniu co jakiś czas tylko minimalnie zmieniając swoją pozycję. Myślała nad wszystkim, dosłownie. Znowu nie miała pewności, czy zobaczy jeszcze matkę żywą, czy wszystko z nią w porządku i gdzie w ogóle jest teraz. Wiadomość, że Valentine ma ją dalej w swoich łapach dodatkowo ją dobijała. Wystarczyło jej już, że ma demona w duszy. Ciekawe życie prawda? ,,Przynajmniej się nie nudzę" pomyślała z goryczą. Po paru kolejnych minutach poczuła coś na kształt głodu. Był to jednak dziwny rodzaj głodu. Nie umiała tego opisać. Wiedziała już co się dzieje. Demon się budził. ,,No tak, noc" pomyślała. Czuła jakby jej ciało było przyczepione do sznurków, a ona, która nimi pociąga wypychana zostawała przez Arakiela. Poczuła, jak powoli obejmuje całe jej ciało, dostając się do mózgu. Będąc w pozycji klęczącej przechyliła się do przodu łapiąc się za głowę. Oczy otworzyła szeroko, a oddech miała teraz cięższy. Wpadła w lekkie drgawki. Próbowała walczyć. Niestety w pewnym momencie dosłownie na chwilę się zawahała. To zaważyło. Straciła kontrolę. Znowu była uwięziona w swojej duszy i nie mogła wiedzieć, co się dzieje dookoła. Przypomniała sobie dzisiejszą poranną rozmowę z Jonathanem. Zebrała w sobie całą swą siłę i uderzyła w demona. Udało się jej, ale tylko na chwilę. Była już przy oknie. Demon nie tracił czasu. Gdy poczuł chęć wali w dziewczynie, zaczął uderzać z furią głową w ścianę. Clary ocknąwszy się po około pięciu uderzeniach poczuła niesamowity ból. Niemalże nie do powstrzymania. Czuła, że kolana się jej uginają, a po skroni spływa świeża, ciepła strużka krwi. Przed oczami miała mroczki. 
-Czy teraz się poddajesz? - spytał demon.

-Nigdy się nie poddam - odpowiedziała cichutko.

 Wiedziała, że demon zrobił to specjalnie, by pokazać, że z nim nie wygra. Znowu straciła panowanie nad ciałem. Znów spróbowała odzyskać kontrolę, ale każda próba kończyła się niepowodzeniem. Miała za mało siły. Demon w bardzo szybkim tempie dotarł do miejsca, gdzie jest dużo małych grupek ludzi i ciemne zaułki. Tym razem traf padł na grupkę przyjaciół, którzy najwyraźniej grali w jakimś zespole, ponieważ mieli ze sobą instrumenty. Demon poszedł na łatwiznę i od razu wszystkim pokazał ich największe koszmary. Jedna z dziewczyn z tej grupy uciekła, ale demon szybko ją dopadł i wyrwał jej serce, pożerając duszę. Dziewczyna upadła oniemiała ze strachu na chodnik, krwawiąc go. Demon patrzył chwilę z satysfakcją na ofiarę, a następnie szponami rozdarł serce na dwie części. Przystąpił do spożywania dusz kolejnych osób. Jednego z chłopaków zaczął dla przyjemności najpierw torturować. Na początek zrobił drobne nacięcia na całym jego ciele, które nie mogły go jeszcze zabić. Potem powolutku obciął mu każdy palec. Chłopak nie mógł się ruszać, w oczach miał nieopisany strach, a z jego ust wydobywał się przerażający krzyk. Po odcięciu wszystkich kończyn, gdy chłopak już konał, demon zanim wyciągnął mu serce, odciął mu jeszcze głowę. Każda z ofiar była zabijana na inny sposób. Dziewczyna z gitarą została zabita poprzez uduszenie, a ostatniej z ofiar, czyli rudowłosemu chłopakowi demon wprowadził w krwiobieg swój jad. Wszyscy mieli bolesną i długą śmierć, podobnie jak poprzedniej nocy ich poprzednicy. Na twarzy Clary widniał diabelski uśmiech. Ubrania, ciało i włosy miała ponownie całe we krwi. Dookoła leżały albo części ciała, albo jakieś organy. W tamtym właśnie momencie demon postanowił znowu schować się w cień. Clary widząc to wszystko kompletnie się załamała. Ofiary wyglądały jeszcze gorzej niż wczoraj. Próbowała się podnieść, ale miała za mało siły. Musiała niestety jakoś uciec z tego miejsca. Spróbowała jeszcze raz. Udało się jej. Chwiejnie udała się w stronę, jak mniemała Instytutu. Dopiero po około godzinie do niego dotarła. Na wchodzenie do pokoju przez okno nie miała siły. Nie miała siły chodzić, a co mówić o czymś takim. Podeszła powolutku do wejścia Instytutu. Gdy miała już wchodzić po schodach, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Chwilę się chwiejąc, upadła w końcu na zimne stopnie schodów. Ostatkiem sił jeszcze podparła się rękami, by nie upaść na i tak już poranioną głowę. Leżała tak będąc na skraju świadomości i płacząc. Gdy usłyszała kroki blisko drzwi Instytutu, próbowała krzyknąć ,,pomocy!", ale była za słaba na to. Z jej ust wydobywał się tylko cichy szept. Zrezygnowana poddała się i leżała wpatrując się w czarne drzewa przed sobą i powtarzając: ,, Muszę to zakończyć czym prędzej. Jestem potworem. Jestem potworem. Jestem potworem..."



-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Oto i kolejny rozdział. Poddaję się, jak zwykle waszej ocenie. Myślę, że nie ma błędów, ale jak jakieś znajdziecie to przepraszam. Miłego czytania.

Pozdrawiam ;)